piątek, 2 maja 2014

zmiany

Jestem zmęczona. Jest 22:12 i właściwie oczy mi się zamykają. Rzadko piszę, bo wieczorami padam na twarz. Teraz ja na chwilę przed kompem, a mężu relaksuje się przy żelazku:) Jestem wieczorami tak zdygana, że jedyną formą rozrywki, jaką mam siłę sobie zapewnić, jest pogapienie się na serial w moim tableciku. Siadam, biorę sobie kolację na kolanka i przez ok 21 minut nie ma mnie dla świata. Nazywam to "odmóżdżeniem". 

Co z tego, że mój serial jest może i nudny, może głupi, może jakiś tam? To nieważne. Ważne jest, że ja przez 21 minut po prostu patrzę. Nie myślę, nie nasłuchuję, nie noszę, nie chodzę. Po prostu się relaksuję i lubię to. Dodatkowo raz w tygodniu oglądam sobie serial o doktorkach w Leśnej Górze. Tyle. Myślę, że inni oglądają więcej. Tak więc telewizor jako mebel praktycznie dla mnie nie istnieje, a tym bardziej dla męża mego, co cały dzień w robocie.

Taaa. Telewizorek. Co z nim zrobić? Gdy pojawią się nowe meble w pokoju maluchów, trzeba będzie wyprowadzić zeń telewizor. I co z nim zrobić? Oto jest pytanie. W dużym pokoju go nie chcemy, bo po co ma zajmować miejsce honorowe, skoro poświęcamy mu tak mało uwagi? Nie lubię tych telewizyjnych ołtarzy we współczesnych domach. Kuchnia? Nie ma miejsca. Sypialnia? Też chyba nie. Może łazienka?:) Chyba jedyne dla niego miejsce to piwnica... Może po prostu go sprzedamy?

Ostatnie przemilczane na blogu tygodnie przyniosły zmiany.
Zmiana nr 1: Zmienilliśmy samochód. Dziadkowie dorobili się nowego, nam przekazali swój stary, a my dzisiaj nasz stary przekazlaiśmy kuzynom męża mego. Jeżdzi nam się oczywiście lepiej, choć przyjmowanie takich podarków przychodzi nam nie bez pewnej niechęci...

Zmiana nr 2: Zamówiliśmy meble do pokoju dzieciaczków. Jest jakiś problem z regałem, ale mam nadzieję, że po weekendzie da się go jakoś rozwiązać. Mebelki będą biało-żółte, a właściwie to takie szaro-żółte. Planujemy kupić też dywan, nową firanę i lampy. Planujemy też małe fik-mik na ścianie, ale o tym póki co cicho sza.

Zmiana nr 3: (chyba najważniejsza): Postanowiliśmy, że nasz Fr. pójdzie od maja do przedszkola, czyli właściwie od najbliższego wtorku. Złożyliśmy odwołanie - odpowiedź odmowna. W ostatnich tygodniach sporo o tym myślelismy, rozmawialiśmy Nie dostał się do państwowego, co jest w naszym mieście normalką, ale to od września się nie dostał, a my chcemy, aby miał jakieś ciekawe zajęcia już od maja, bo w domu zaczął się nudzić, a ja nie mogę mu zapewnić tyle rozrywek, ile bym chciała, bo zajmuję się maluchem. Przedszkole jest prywatne, kameralne i drogie:) Pradziadkowie obiecali dofinansować troszkę co miesiąc, więc nie będzie tak źle. Jeśli dostanie się do państwowego z odwołania - wtedy pomyślimy, co dalej. Póki co w poniedziałek podpisujemy umowę i już. 

Mam nadzieję, że się odnajdzie, zaaklimatyzuje. To duża zmiana w jego życiu i w naszym też, ale chyba takiej zmiany wszyscy potrzebujemy. Maluch - bo jest ciekaw świata, chłonie go i szybko się uczy. Ja - bo jestem naprawdę zmęczona. Fizycznie, ale i psychicznie - świadomością, że Fr. siedzi w domu i się nudzi. U cioci miał cały szereg zajęć, od gonienia się z jej synkiem, po radosną twórczość manualną. To było rozwiązanie idealne. Szkoda, że trwało tylko cztery miesiące. Tak, to przedszkole kosztuje, ale pieniądze dziś są, jutro ich nie ma, a pojutrze znowu są. Albo na odwrót. Mają to do siebie, że można je zarobić. A dziecko też zasługuje na to, żeby mieć jakąś ciekawą i miłą codzienność. Dziękuję Bogu, że mój mąż nie jest dusigroszem, poznańskim liczykrupą, chytrym ciułaczem (a znam takich). Uwielbiam go za to, że forsa nigdy nie była dla niego celem, a jedynie środkiem. A wracając do "naszego" przedszkola, to myślę, że dla chłopca wychowanego przy maminej spódnicy to dobre miejsce aby zacząć poznawać samodzielnie świat. Lepsze niż państwowy moloch z 25 dzieci w grupie, a takie są realia w naszym mieście. Co ma być, to będzie. Nie będziemy kisić dziecka w domu, bo z listy rezerwowych może, owszem, dostać się we wrześniu, a może dostać się dopiero w marcu albo wcale. 

Teraz już się tym nie stresuję. Najgorsze było podjęcie decyzji. Staram się płynąć z życiem i wsłuchiwać się w siebie i swoje dziecko. Czuję przez skórę, że nadszedł ten moment, że pora już na zmiany. Jeśli nam nie wyjdzie - trudno. Nie ma przymusu chodzenia - najwyżej wróci do mnie do domku i jakoś będziemy tu razem walczyć. Nie wybieram się przecież w najbliższym roku do pracy.

Mamy teoretycznie długi weekend, choć mój luby wczoraj i dzisiaj pracował dzielnie na nas. Jutro ruszamy sobie do teściowej, potem do moich rodziców i zostaniemy tam aż do poniedziałkowego ranka. Ostatnie dwa dni była u nas teściowa. Dzisiaj babcia i wuja zabrali F. do zoo i na obiad, więc miał trochę rozrywki, a jak młodszy spał, ja miałam chwilę dla siebie. Skoczyłam do suszarni z praniem, wypiłam kawę, pogadałam z mamą i oglądałam w necie meble. Potem z M. skoczyłam do Biedrony na zakupy. Pogoda nas nie rozpieszcza. Przeprosiłam ciepły spiworek i ponownie zainstalowałm go w wózku.

Dzieci rozkosz sama. M. w końcu bierze się do siadania - pojutrze kończy 8 miesięcy! Jest radosny i zadowolony, skory do chichotów i zaczepny. Ciągnie mnie z grzywkę, interesuje się kolczykami, chwyta za nos. Z uśmiechem rozbawienia przyjmuje gilgoty, a dziś pierwszy raz wsadził sobie stópkę do buzi. Wszystko jest cacy póki jestem przy nim. Zawsze tak było, ale w ostatnich dniach jeszcze mu się to nasiliło. Gdy odstąpię go dosłownie na krok, podnosi wrzask, z czego wnioskuję, że lęk separacyjny mu się włączył. Niby naturalna kolej rzeczy, ale ciężko jakoś zoganizować sobie dzień. Teściowa twierdzi, że powinnam go kilka razy przetrzymać jak ryczy, bo wyrośnie na tyrana. I że Fr. tego nie miał. No przepraszam, ale Fr. w tym wieku siedział od dawna i po prostu jak szłam do jedynego pomieszczenia jakie miałam do dyspozycji w kawalerce, czyli do kuchni, to wsadzałam go do wysokiego krzesełka, więc stale był ze mną. A teraz mam do dyspozycji więcej pomieszczeń i dużo więcej zajęć, jak chociażby obróbka starszaka. M. nie pokazał się babci z najlepszej strony, bo non stop się darł:)))

A ja niniejszym jestem wykończona tymi ostatnimi dwoma dniami i idę spać, bo od jutra czeka mnie jakże ukochane przeze mnie pakowanie.

1 komentarz:

  1. Przedszkole to fajna sprawa. Też decyzję podjęłam niemal z dnia na dzień i nie żałuję. Mały jest zafascynowany. Trzymam za Was kciuki :)

    OdpowiedzUsuń