Wydawnictwo zapłaciło, więc wczoraj szaleństwo w Decathlonie - rodzice rolki, a młody ochraniacze (rolki już ma). Do tego tatulek buty, bo do pracy chodzić w tych znoszonych już nie wypada. Pojeździłam trochę po sklepie i wydawało mi się, że nawet nieźle mi idzie, jak na osobę, które rolki miewała na nogach okazjonalnie i to z piętnaście lat wstecz. Ale jak mój małżonek wdział na nogi to ustrojstwo i zaczął na nich śmigać, to kopara mi opadła. On jest do rolek stworzony normalnie. Ja przy nim jeżdżę jak kloc kloców. Ale nie szkodzi - wyrobię się, to kwestia czasu. Problematyczne jest to, KIEDY będziemy jeździć, ale to się jakoś dopracuje. Sprzęt jest, chęci są - reszta jakoś sama się dopasuje. Marzy mi się też basen, ale to jak mężu pracę zmieni. Hura - w naszym życiu nastanie jakaś regularność jeśli chodzi o jego powroty. Jupi!
Póki co weekend nam się kończy, młodszy smarkający i kaszlący, ale u nas to reguła. Starszy całkiem-całkiem, ale śluzówka w nosie obrzęknięta na maksa. Kulki w nosie. Psikamy psikandem i czekamy. Matka ma w dziąśle wielką japę po ósemce i jeździ na wymiany sączka. Z sączkiem lepiej się żyje, bo mniej boli i japa jest zaklejona. No i niestety mnie też w gardle drapie i cosik mnie dreszczyki biorą, więc idę spać. Wiosno, przyjdź na dobre...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz