Nastały ciut cieplejsze dni i młody znów przesypia po trzy godziny na balkonie, a ja mam ciut więcej czasu dla siebie i domu.
Minął prawie miesiąc posuchy blogowej. Były zmasowane ataki wirusów i odpieranie tychże przez nas. Gorączki, kaszle, inhalacje. Działo się. Póki co chwilowy spokój, ale starszy jest inhalowany, bo jego drzewo oskrzelowe nie radzi sobie z tym i owym.
Młodszy gada i gada.
Łanio - Franio
o kude, pac! - o kurdę, patrz:)
ja, ja, ja! - ja chcę (chyba)
kukukyku - kogut
kociak - kotek
mama, tata
kupa! - gdy kupa zrobiona w pielujdzie
dzidzia - inne dziecko
bujak - wózek
kąchka - krążka (ryżowego - gdy go chce)
ocham! - kocham (gdy się przytula)
kuje / tenki - dziękuję, dzięki
posie - proszę (gdy coś podaje)
pici pici - picie
piłem! - napiłem się
pasiam, pasiam - przepraszam - gdy chce przejść
itd., tylko tyle pamiętam na chwilę obecną.
Do tego pięknie tańczy, wielce jest muzykalny, kontaktowy i pocieszny. Waleczny i przebojowy. W przedszkolu Franka nie patyczkuje się i wali dzieciaki po twarzy jak popadnie. Mały agresor - trochę mnie to martwi.
Spędziliśmy miły i intensywny długi weekend majowy. Odwiedziliśmy babcię mojego męża. Moich dziadków. Moich rodziców. Gotowałam miód z mniszka lekarskiego (ok 800 kwiatków!). Zrywałam młodą pokrzywę i jedliśmy z niej sałatkę, a wczoraj i dzisiaj - zupę. Nie obyło się też bez komentarzy dotyczących mojej rzekomej chudości. Przykre i męczące.
Starszy wsiadł na rower dwukołowy po ciotce o rok starszej i świetnie mu szło - obędzie się bez małych kółek z tyłu jak nic! Nadchodzi lato. Mój mężu zmienia pracę na z pewnością lepszą, ja w lipcu jadę na kurs do Wrocławia, a w ostatnim tygodniu sierpnia jedziemy nad morze. Miejsca zaklepane - trzeba czekać na urlop. Trudno, najwyżej przepadnie zaliczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz