Tydzień temu czułam się fatalnie, nic mi się nie chciało i na nic nie miałam ochoty. Powody: kaszel i zawalone zatoki, choć bez gorączki.
To zwolnienie, mimo żenująco niskiej stawki chorobowej, było mi potrzebne. Zatoki prawie czyste, a kaszel pozostał w ilości śladowej. Wrócił mi zapał i chęć do życia. W poniedziałek z nowymi siłami wrócę w szeregi pracujących.
Był jednak dobry aspekt tego chorowania: wolne poranki bez niepotrzebnego stresu. Zawoziłam dzieci dopiero na 9:00. Był rano czas na mizianie się w wyrku, na głaski i buziaki. Był dla nich czas przed wyjściem na jedną Mashę i jedną Peppę - po angielsku of course. A od poniedziałku znów się zacznie ta gonitwa, ale trudno. Nie ja jedna, nie my jedni. Musimy dać radę.
Dzieci są delikatnie smarkające i obserwuję je. Przedwczoraj stawiałam im bańki i dziś ponowię proceder. Pokasłują odrobię, ale to od spływającego kataru. M. ma kaszelek nieco głębszy, ale ładny. Rano dostał Bronchosol. Pisałam o nim już TUTAJ. Polecam.
A ja grzeję właśnie nogi na termoforze i po raz kolejny myślę sobie o tym, jak wielkie mam szczęście, że mam ich: trzech moich wspaniałych mężczyzn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz