Spotykam się od czasu do czasu z koleżanką z klasy z liceum. Zawsze dobrze się dogadywałyśmy. Tak się złożyło, że mieszkamy w tym samym mieście i mamy dzieci w podobnym wieku - jej synek jest o 4 miesiące starszy od mojego, ale urodzeni w tym samym roczniku. Może będą chodzić do tej samej klasy w szkole? Kto wie?
Miłe są te nasze spotkania, ale do momentu jak się spotkamy:) Po pięciu minutach moje serce matki ma dość. Nie umiem i nie chcę zaakceptować jej "metod" wychowawczych, gdy słyszę teksty, które serwuje swojemu synowi, buntuje się każda komórka w moim ciele. Robi mi się po prostu niedobrze. Zastanawiam się wtedy: czy tak trudno słuchać, co dziecko chce mi powiedzieć? czy dziecko jest odrębną jednostką czy tylko kukiełką, która nie ma prawa mieć złego humoru czy własnych upodobań? czy trzeba dziecko oklejać etykietami?
Odkąd moja koleżanka wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, małym zajmuje się opiekunka. U niej chłopiec zachowuje się ponoć idealnie, ale w domu - wieczorem, gdy mama wraca do domu - jest, cytuję "niegrzeczny", "chimeryczny", "nieznośny". Takie określenia słyszę odkąd pamięć pamięta - miał dopiero parę miesięcy, a już był tak określany, co mnie się nie mieściło w głowie. Gdy się spotykamy, koleżanka daje popis. "Zobacz, jaki Franek jest grzeczny, a ty?" / " Zobacz jak Franek grzecznie siedzi w wózku, a ty?" i najlepsze: "Zobacz jak Franek na ciebie patrzy jaki jesteś niegrzeczny". I tak dalej, w tym tonie.
Muszę wyznać, że to porównywanie dzieci przez rodziców strasznie działa mi na nerwy. Po prostu tego nienawidzę. Jak słyszę takie teksty, żal mi po prostu tych dzieci. Rodzic - czuły, rozumiejący i mądry rodzic wie, że to, że inne dziecko siedzi w wózku jak zamurowane, nie oznacza, że i moje musi. Może tamto jest wyspane, a moje zmęczone? Może tamto na spokojny charakter, a moje dziecko to mały urwis? Może moje dziecko ma akurat gorszy dzień? Nie akceptuję cię taki jakim jesteś, masz być taki jak to inne dziecko, nie słucham cię i nie interesują mnie twoje potrzeby - taki przekaz wysyłamy swojemu dziecku. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Chyba nie.
Scena wczoraj na ulicy: babcia przyłożyła w dupsko płaczącej dziewczynce i dołożyła tekstem "Zobacz jak dzieci grzecznie jadą w wózkach, a ty jak się zachowujesz?" Bleeee, prawie się porzygałam. Dziecko, nawiasem mówiąc, dostało w dupsko, bo jest dzieckiem i nie radzi sobie z emocjami. Czyli jest niegrzeczbe, hehehe. Scena druga, ze trzy dni temu: moje dziecko forsuje samodzielnie schody, dzielnie trzymając się ściany - nowo nabyte umiejętności fascynują, czyż nie? Na dole otwierają się drzwi, słyszę, że wchodzi siostra sąsiada z ostatniego piętra z córką. "Co ty robisz, dalej, wchodź po schodach". Mała wyraźnie się ociąga, w końcu idą. Widzę, że jest też mężuś. Już wiedziałam, co za chwilę usłyszę. I oczywiście, pan mężuś mnie nie zawiódł: "O, proszę! Zobacz jak chłopiec wchodzi po schodach, jemu nie jest za ciężko!" Czy muszę dodawać, że porównywanie półtorarocznego dziecka z czteroletnią dziewczynką, która ma za sobą cały dzień w przedszkolu i może gorszy dzień po prostu, może chce się przytulić, może coś ją trapi - czy takie porównanie nie jest po prostu beznadziejne? Po co dziecku naszemu takie negatywne przekazy? Po co? Przecież ja-rodzic kocham cię i akceptuję takim jakim jesteś, a przede wszystkim patrzę uważnie i słucham, co chcesz mi powiedzieć.
Wracając do mojej koleżanki jeszcze. Straszenie dziecka tekstami w stylu: "Już nigdy tu nie przyjdziesz" (i tak wiadomo, że przyjdą), "Jak się nie uspokoisz, to przyjedzie po ciebie ijo ijo, wiesz ciocia że on bardzo chce żeby po niego przyjechało ijo ijo? już dzwonię po ijo ijo" (wiadomo, że ijo ijo nie przyjedzie, poza tym co to za pomysł - to ijo ijo ma go zabrać od mamy czy co? przecież rodzic nie odda dziecka żeby nie wiem co, nawet jak jest "niegrzeczne"), "Jak się nie uspokoisz to idziemy do domu" (wiadomo, że nie pójdą, bo dopiero przyjechali). Jak ta matka ma być konsekwentna wobec dziecka, skoro nie jest w stanie tej "kary" wyegzekwować? Czego uczy własne dziecko? Że matka może sobie dziobem kłapać i to nie ma żadnego znaczenia, ijo ijo nie przyjedzie, do domu nie pojadą, więc po co matki słuchać? Po co? Pod koniec naszego spotkania nie wytrzymałam. Wychodzimy z placu zabaw, idziemy do mnie na kawę. Synek koleżanki oczywiście nie chce opuścić wspaniałego miejsca, jakim jest plac zabaw. Koleżanka: "Chodź, chodź, za chwilę tu przyjdziemy, pójdziemy tylko do cioci na chwilę coś zobaczyć i wrócimy". Nie wytzrymałam i mówię: "Słuchaj, czy ty go przypadkiem nie okłamujesz?" A ona na to: "Ale przecież on i tak za chwilę zapomni, nie rozumie". "A skąd wiesz, że nie rozumie? Kiedy będziesz wiedzieć że już zaczął rozumieć? Przecież on teraz buduje zaufanie do ciebie" - mówię jej. I tak poczułam się jak wtrącalska ciocia-dobra-rada. Potem przeprosiłam ją, że tak ostro mi się powiedziało. Ech.
Moja koleżanka sobie nie radzi, żal mi jej, bo macierzyństwo jest dla niej męczarnią, nie odnajduje się w tym. Ale jak ma się odnajdywać, skoro większość dnia jej dziecko spędza u niani, która twierdzi, że on jest aniołkiem?:) Współczuję, co będzie dalej. Pewnie pojawi się rodzeństwo, będzie niezła jazda. Dodam, że na małym od początku testowany jest tzw. zimny wychów. Zasypia sam w łóżeczku, co jest przedmiotem dumy mojej koleżanki - bo "przyzwyczajali go od początku". Czasem sobie poryczał w łóżeczku, o ile pamiętam, ale co tam. Jakie to wszystko proste. Dodam, że moja koleżanka jest wykształconą i inteligentną kobietą. Nie jak mój sąsiad-dres z łysą pałą, który wczoraj zostawił swoją płaczącą dwulatkę na parkingu i poszedł do domu.
Jeszcze coś. Wyjątkowo mierzi mnie słowo "grzeczny" i "niegrzeczny" używane w stosunku do dzieci w ogóle, ale zwłaszcza drażni mnie, gdy określa się nimi małe dzieci, niemowlęta. Np. gdy urodził się Franek, niektórzy pytali mnie "Czy jest grzeczny?". W domyśle: czy nie płacze, czy jest spokojny, czy śpi itd. Powiem szczerze, trafiała mnie wtedy jasna cholera. Czy ktoś mnie rozumie??? Ratunku!!!
Opowiedziałam scenkę ze schodami mojemu mężowi. Trafnie skomentował, że nie dziwota, że
potem rosną takie pokolenia głąbów, którzy tylko patrzą na innych, co
powiedzą inni, co mają inni, co myślą inni, skoro od małego
przyzwyczajają ich do tego rodzice. Jakie znaczenie mają w ogóle inni???
Dla mnie sprawą priorytetową jest wychowanie mojego syna na takiego
człowieka, który nie boi się mieć własnego zdania i być sobą. Żeby miał
odwagę powiedzieć "nie", jak 20 osób mówi "tak". I na odwrót. Żeby miał
odwagę iść za głosem serca tam, gdzie nikt nie idzie. Żeby był
szczęśliwy robiąc to, co robi, mimo że większość ludzi robi inaczej.
Żeby czuł się dobrze w swojej skórze, choćby wyglądał i robił inaczej
niż wszyscy. Żeby miał odwagę iść po prąd, a nie w owczym pędzie.
Słuchajmy swoich dzieci. Wychowujmy ich na indywidualistów. Nie kłapmy dziobem po próżnicy.
Nie mogę tego czytać no nie mogę!!
OdpowiedzUsuńgenialny post. mam identyczne poglady.
OdpowiedzUsuń