wtorek, 9 października 2012

o rodzicielstwie bliskości znów


Zaczytałam się w rozważania na stronce Dzikie Dzieci. Cieszę się, że żyję w takich czasach, naprawdę! Komputer to moje okno na świat. Nie wiem, jak mogłabym żyć bez codziennego dostępu do internetu, a przecież jeszcze jakieś dziesięć lat temu żyłam. Czytam rozważania na tej przemądrej stronie i tylko utwierdzam się w moich przekonaniach. Rodzicielstwo bliskości to dla mnie cudowne żeglowanie, przygoda. Żałuję, że gdy mój synek przyszedł na świat, nie miałam pojęcia czym jest i jak funkcjonuje rodzicielstwo bliskości. Idea pojawiła się później, nawet nie wiem jak - zapewne podczas moich wycieczek internetowych - dla wielu mam na macierzyńskim internet jest oknem, wehikułem czasu, skarbnicą informacji, miejscem spotkań. Tak pewnie trafiłam na jakieś informacje na jego temat i odkryłam, że to, co robię i z czym się poniekąd kryję i co staram się zmienić, jest praktykowane przez setki, ba - tysiące ludzi na całym świecie. Mało tego, praktyki takie mają swoją nazwę, a rodzice szerzący taką ideę są z tego dumni. 

Takie na przykład spanie z dzieckiem. Mama powiedziała mi, że dziecko od początku powinno znać swoje miejsce. Więc odkładałam do tego łóżeczka, bo przecież Tracy Hogg też kazała. I za każdym razem, gdy lądował u nas w dużym łóżku miałam wyrzuty sumienia. Że nie jestem dobrą matką. Że on się przyzwyczai. Że dziecko w łóżeczku powinno spać. Że z nim coś nie tak, a raczej ze mną i to moja wina, że on tak się budzi, bo przecież dziecko w nocy spać powinno (hahaha!). Itede, itepe. Trochę to trwało. A potem przyszedł trzytygodniowy katar u malucha i chcąc mieć go na oku, spałam z nim non stop, a właściwie on z nami. Teraz już w ogóle nie mamy łóżeczka. Śpimy razem, choć budzi to u niektórych ludzi zdziwienie. Ale co komu do tego, to nasza rodzina i nasze łóżko. 

Ogólnie wrzuciłam na luz i wszystkim to polecam. Dziecka nie trzeba tresować, nie trzeba karać, nie trzeba wzmacniać pozytywnych zachowań, nie trzeba non stop dyscyplinować. Jaki wspaniały luz i spokój daje rodzicielstwo bliskości. Matkowanie nie jest szarpaniną, udręką. Słucham go uważnie i szanuję. Nie mam ciśnienia, żeby go "wychować". Całe rodzicielstwo bliskości zostało już przetestowane przez moją teściową, która prawie trzydzieści lat temu robiła to, o czym my dzisiaj możemy wyczytać z internetu lub książek, i to niektórych. Miała odwagę to robić na przekór światu i wychowała samotnie dwóch wspaniałych mężczyzn, bazując trochę na koncepcjach Spocka, a w większości pewnie na swojej intuicji. Moja teściowa jest niesamowicie niezależna i chodzi swoimi drogami. Trochę jej tego zazdroszczę. Znamienne - gdy kiedyś spytałam ją, jak jej się to udało - tak wychować synów - odpowiedziała, że oni jakoś tak sami się wychowali. Piękne zdanie, prawda? 

To właśnie esencja rodzicielstwa bliskości - nie przeszkadzać dzieciom w rozwoju, tylko je wspierać. A cóż to jest to wspieranie? To jakby zawierzenie, że dziecko "wychowa się" samo, gdy tylko mu nie przeszkadzać. Być obok, owszem, gdy potrzebuje bliskości, rozmowy, wspólnego bycia, ale być dyskretnie, nienachalnie, żyć swoim życiem i dziecku też dać przestrzeń. Mój mąż to ciepły, otwarty człowiek, szanujący granice innych, ale też twardo pilnujący swoich granic. Wyrozumiały dla ludzi, bo nie musi poczucia własnej wartości budować na pokazywaniu im, że jest od nich lepszy. Zdystansowany, znający swoją wartość, ale nie zarozumiały. Umiejący kochać bezwarunkowo i pełen akceptacji dla wad i słabości - moich i innych ludzi. Takie otrzymał "wychowanie". Uczę się od niego każdego dnia. 

Mam wrażenie, że gdyby wszyscy rodzice zaczęli spać ze swoimi dziećmi, świat stałby się lepszy. Rodzice zaczęliby lepiej rozumieć swoje dzieci i słuchać ich potrzeb, a to w procesie długofalowym miałoby ogromny wpływ na przyszłość tychże dzieci. Od spania się zaczyna, że tak powiem. Wiadomo przecież, że więź z matką, z rodzicami, ufna więź, bliskość kształtują nas na całe życie, a bliska więź z matką to ładowanie baterii na całą dorosłość, to fundament dla innych relacji międzyludzkich. Cudowne wyposażenie, które sami możemy dać naszym dzieciom, ale często z różnych dziwnych powodów nie umiemy, nie chcemy. Sama wychowana byłam zupełnie inaczej. Drogi mojej mamy i moje jakoś nie mogą się na polu wychowawczym spotkać. Gdy ostatnio gościliśmy u rodziców, babcia próbowała położyć dziecko spać, ale nie chciał sam zasypiać. W końcu powiedziała mi: "Jak dbasz, tak masz. Przyzwyczaiłaś go i teraz jesteś niewolnicą". A mi jest żal, że mama nigdy moją niewolnicą nie była. Mnie macierzyństwo porwało całą falą i płynę, płynę, płynę........

5 komentarzy:

  1. Kocham być niewolnicą syna mego :) KOCHAM! :) A Twoja teściowa mówi w moim języku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Amen !
    Mnie też porwało, i też płyniemy, i jest nam cudownie, ufność wieje w nasze żagle a miłość świeci nad nami !

    OdpowiedzUsuń
  3. piękne.
    i smutne, że tak niewielu jest wychowywanych w prawdziwej bliskości.
    dajmy to naszym dzieciom, poki mozemy. potem bedzie juz za pozno.

    OdpowiedzUsuń
  4. człowiek to jedyny ssak, który wyrzuca swoje młode z gniazda. Instynkt matczyny jest kluczem. Mój instynkt mi mówi, ze wspólne spanie, przytulanie, dużo swobody w relacjach rodzinnych to gwarancja szczęścia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Mam wrażenie, że gdyby wszyscy rodzice zaczęli spać ze swoimi dziećmi, świat stałby się lepszy." :))

    Całość pięknie napisane. Bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń