Postanowiłam, że nie pozwolę sobie zepsuć tych Świąt. Mimo strzelaniny w Stanach, mimo że zmarł tata mojego dawnego ucznia - parę lat starszy ode mnie, którego jeszcze z podstawówki kojarzyłam. Mimo że życie jest kruche i ulotne, a moja rodzina znów opłatkiem podzieli się pro forma, z zażenowaną miną i po serii protestów. Święta są wszak w nas, w naszych sercach, w oczach ukochanej osoby, w cieple choinkowego blasku.
Kiedyś w Święta było inaczej. Tak, było - byliśmy dziećmi, a członkowie mojej rodziny byli młodsi, pełniejsi entuzjazmu, niestetryczali. Robiliśmy sobie prezenty, bo nie mieliśmy pełnych tyłków i każdy drobiazg nas cieszył, a już najbardziej - sam fakt dawania. My - dzieciaki czekaliśmy ze zniecierpliwieniem na pierwszą gwiazdkę i na zapach choinki, który rozniesie się po domu. Ubieranie drzewka nie było - jak teraz - przykrym obowiązkiem, który chce się zepchnąć na innych. A najlepiej to w ogóle nie mieć choinki, tylko ze dwie gałązki świerku w wazonie i tyle - przecież i tak całe Święta spędzi się przed telewizorem, jak każdy inny dzień. Przez kilka ostatnich lat zastanawiałam się w ten świąteczny czas co się stało z naszym świętowaniem. Dobrobyt? Upływający czas? Kryzys wiary? Zobojętnienie? Konsumpcjonizm? Co roku jakoś żenowało mnie to, że jestem jedynym "dzieckiem" w rodzinie i wieku dwudziestu paru lat muszę stroić dwie choinki - swoją i u dziadków i zabiegać o świąteczną atmosferę. Bo innym się nie chce, bo nie chciało im się mieć dzieci w ogóle albo więcej dzieci. Bo nie ma u nas na święta - jak w "Noelce" Musierowicz - gwaru, pisku i tupotu małych stópek dookoła wigilijnego stołu. Miałam wrażenie, że stoimy w miejscu.
Kiedyś w Święta było inaczej. Tak, było - byliśmy dziećmi, a członkowie mojej rodziny byli młodsi, pełniejsi entuzjazmu, niestetryczali. Robiliśmy sobie prezenty, bo nie mieliśmy pełnych tyłków i każdy drobiazg nas cieszył, a już najbardziej - sam fakt dawania. My - dzieciaki czekaliśmy ze zniecierpliwieniem na pierwszą gwiazdkę i na zapach choinki, który rozniesie się po domu. Ubieranie drzewka nie było - jak teraz - przykrym obowiązkiem, który chce się zepchnąć na innych. A najlepiej to w ogóle nie mieć choinki, tylko ze dwie gałązki świerku w wazonie i tyle - przecież i tak całe Święta spędzi się przed telewizorem, jak każdy inny dzień. Przez kilka ostatnich lat zastanawiałam się w ten świąteczny czas co się stało z naszym świętowaniem. Dobrobyt? Upływający czas? Kryzys wiary? Zobojętnienie? Konsumpcjonizm? Co roku jakoś żenowało mnie to, że jestem jedynym "dzieckiem" w rodzinie i wieku dwudziestu paru lat muszę stroić dwie choinki - swoją i u dziadków i zabiegać o świąteczną atmosferę. Bo innym się nie chce, bo nie chciało im się mieć dzieci w ogóle albo więcej dzieci. Bo nie ma u nas na święta - jak w "Noelce" Musierowicz - gwaru, pisku i tupotu małych stópek dookoła wigilijnego stołu. Miałam wrażenie, że stoimy w miejscu.
W tym roku chcę inaczej. Dotarła do mnie banalna prawda, że Święta są w nas, jeśli tylko tego chcemy. Że magia świąt tworzy się w oczach drugiej osoby - nawet w jakiejś piosence świątecznej to ostatnio słyszałam, tylko nie wiem w jakiej - że szukamy pierwszej gwiazdki, a ona jest przecież w oczach bliskich. Będę się cieszyć, że to kolejne nasze Święta razem - moje i mojego kochanego męża. A co najważniejsze - mamy synka, który jest naszym największym światełkiem. Kto wie, co przyniesie kolejny rok? Może na następnej wigilii kolejne małe oczka będą się wpatrywać w płomień świecy? Marzę o tym...
Nasze dziecko świadomie ubierało choinkę u nas w domu. Choć na Święta wyjeżdżamy, to zapragnęłam mieć własne drzewko, którym nacieszymy się choć przez parę dni. Nabyłam trochę przecenionych (już!) ozdób w Rossmanie. Brakuje nam jeszcze lampek - te mam nadzieję nabędę dziś w moim ulubionym Pepco. I jeszcze jakieś drewniane ozdoby by się przydały. No i proszę - start! Zaczęliśmy kolekcjonowanie naszych własnych domowych ozdób. Wracając do synunia. Najpierw z zaciekawieniem przyglądał się choince, a potem tata nawlekał po kolei bombki na nitki i dawał Frankowi. Ten brał bombkę, podbiegał do drzewka i wołał: Pomóc ciiii! Mama albo tata podchodzili i zawieszali bombkę, a F. wołał: Widzis? i biegł do taty ze słowami Następną! na ustach:) Tak ubrał drzewko. A teraz interesuje go ono niezmiernie. Gdy jest w innym pomieszczeniu i przypomina sobie nagle o choince, mówi: Chces iść do bombecków! A gdy podbiega do drzewka. woła To są! To są! A mama dopowiada: Bombeczki. Nawiasem mówiąc, słowo "bombecków" stworzył sobie sam - przez analogię do innych słów, jak sądzę.
A może magia świąt rodzi się w nas ponownie za sprawą dzieci?
a jakie loki ma :-)i jaki zdolny :-)
OdpowiedzUsuńCudownie się o tym wszystkim czyta;) Budujące to! Gratulacje i tuzin uścisków! A.
OdpowiedzUsuń