Tak wyszło, że w sobotę mieliśmy wolny wieczór i w końcu obejrzałam film o niej, a wczoraj odeszła. Margaret Thatcher - żelazna dama, niebojąca się wyzwań, odpowiedzialności za swoje czyny, kobieta w perłach, która nie bała się ciężkiej pracy i bardziej myśleć niż czuć. Wyjątkowa i niespotykana osobowość naszych czasów, inspiracja dla wielu kobiet, charyzmatyczna, stanowcza, cięta, bezpośrednia, zdecydowana, konsekwentna. Wierna swoim ideałom. Matka eurosceptyków, zwolenniczka ciężkiej pracy, wolności jednostki i odpowiedzialności za własne czyny.
Film poruszył mnie do głębi. Zastanowiło mnie, jaki własny udział miała Sama Margaret Thatcher w jego tworzeniu. Reżyser ukazuje nam starą kobietę, nękaną przez duchy przeszłości. Jak w kalejdoskopie widzi ona całe swoje życie, którego wspomnienia powracają na przestrzeni całego filmu. Satysfakcję, którą przyniosło, ale i ból, bo wiele rzeczy działo się kosztem czegoś. Sukces nigdy nie jest słodki w stu procentach, to zawsze coś za coś. Starość smutna w swojej bezradności. Rzeczywistość przytłaczająca w różnorodności. Nieporadność starego ciała. Dawno zmierzchła świetność. Być może - bolesna świadomość, że kosztem realizacji swoich planów, powołania, przeznaczenia, misji, na zawsze utraciło się bliskich, bo czas na bycie z nimi był i przeminął, bezpowrotnie niewykorzystany. A jednocześnie uderza wielkość tej kobiety ukrytej w ciele staruszki. Trudne decyzje, które podjęła jako żelazny i bezkompromisowy przywódca, poświęcając czasami niejedno ludzkie życie. I ten ogromny kontrast między dawną Iron Lady a staruszką, która przypomina sobie swoje życie. Piękny film i smutny. A Meryl Streep - jak zwykle genialna.
Gdy kładłam się spać w sobotę, myślałam o mojej starości: czy jej doczekam, gdzie będą moje dzieci, jaka będzie ta starość, jeśli będzie w ogóle. Po raz enty uświadomiłam sobie, że przeżywam najcudowniejsze chwile mojego życia właśnie teraz: gdy jestem jeszcze młoda i kładę się spać obok małego sapiącego ciałka, od którego promieniuje ciepło i magiczna siła. Gdy obok śpi moja kochana druga połowa, w brzuchu fika kolejne dzieciątko, a bliskich - całych i zdrowych - mamy w odległości zaledwie kilkudziesięciu kilometrów. Gdy czuję się potrzebna, choć czasami zmęczona.
Gdy kładłam się spać wczoraj, myślałam: nasza kula ziemska nadal się kręci, a jednak odszedł ktoś ważny, inny, niespotykany, wielki. Dobrze, że zdążyliśmy obejrzeć ten film, zanim odeszła. Inaczej towarzyszyłby mi jeszcze większy smutek.
wzruszałam się na filmie nie mniej :(
OdpowiedzUsuń