Stało się. Wyjazd zaplanowany. W połowie maja ruszamy na przyspieszone wakacje. Pięć dni nad morzem, potem komunia mojego chrześniaka i powrót do domu. Kierunek - Pobierowo. Noclegi zarezerwowane, wysłać zaliczkę jeno trzeba. Do tego czasu czeka mnie jeszcze długi weekend na wsi (mężu pracuje), więc dotlenię się najpeirw, a potem jodu nawdycham. Ogromnie się cieszę na ten wyjazd, bo latem w gorączce czeka nas oczekiwanie na nowego członka rodziny. BTW, jutro mamy usg 3D i mam nadzieję, że dzieciątko okaże się zdrowe jak ta rybka. Ciekawi nas też, czy potwierdzi się pierwsze przypuszczenie doktora co do płci. Ja czuję się już jak mama dwóch małych mężczyzn.
A jeśli dowiem się jutro, że to dziewuszka? Też będzie absolutnie cudownie. Będzie to dla mnie większe wyzwanie i nie ukrywam wcale tego. Zawsze jakoś dziwią mnie komentarze - a zdarzają się często - że pewnie chciałabym mieć teraz córkę. Nie rozumiem dlaczego parka jest fajniejsza niż dwóch chłopaków. Dla mnie wychowywanie córki wiąże się z jakąś większą odpowiedzialnością, bo rola kobiety we współczesnym społeczeństwie nie dość, że się rozmyła i jest niedookreślona, to jest po prostu trudna. Ciężko jest wychować dziś kobietę, która będzie umiała mądrze walczyć o siebie i swoje racje, bo wciąż wszyscy wolą ułożone i grzeczne dziewczynki w różowych spódniczkach, uprzejme i uśmiechnięte kobietki, bezkonfliktowe i ciche żony i matki. Mnie samą ten stereotyp uwiera, bo do niego nie pasuję i jakoś wewnętrznie mnie to boli, choć to w sumie głupie. Więc jak słyszę: "Grzeczne dziewczynki się nie złoszczą", "Grzeczne dziewczynki się tak nie zachowują", "Kto się tak brzydko złości", to myślę, że wychowanie dziewczynki to chyba coś więcej niż słodka sukienka i kokardka we włosach.
Wiem, na jakich mężczyzn chciałbym, aby wyrośli moi synowie - na takiego, jakim jest mój mąż. Kocham go nad życie i marzyłam odkąd go poznałam o urodzeniu syna podobnego do niego. Jeden już jest. Drugi syn byłby cudownym prezentem od Losu. Mam jakąś wewnętrzną pewność, że ojciec będzie dla nich wzorem mężczyzny, że wspólnie podołamy. Nie bardzo mam jednak wizję, jaką kobietą miałaby stać się moja córka, brakuje mi mapy. To trudne, bo z jednej skrajności można popaść w drugą - wychować rozwydrzonego i cwanego babsztyla. Miałam taką uczennicę kiedyś i nikt jej nie lubił. Tylko dlaczego? Bo umiała walczyć o swoje i stawiała się nauczycielom. Oj, nie lubiłam jej sama. Ale w gruncie rzeczy potępiając ją, utwierdzałam stereotyp, który mnie samą ukształtował, a wcale mi się nie podoba. Chyba wkurzały mnie w niej moje własne cechy, których nie lubię i staram się zwalczać, bo nie są i nie były społecznie akceptowane. Uderzyły mnie słowa Patrycji Woy-Woyciechowskiej, która w kwietniowym "Zwierciadle" opowiada o tym, jak wychowuje dzieci: "bo jeśli zależy mi na tym, aby córka była silną, niezależną kobietą, to nie mogę jej zdominować". Nic dodać, nic ująć.
Tylko gdzie jest ta magiczna granica, poza którą zaczyna się narzucanie? Jak nie zdominować? Jak nie narzucać własnego zdania, nie widzieć w córce siebie, nie porównywać z sobą, nie próbować wcielać w życie własnych niespełnionych marzeń? Jak zapewnić poczucie akceptacji i tę pewność, że jest się blisko w razie czego, ale nie przekroczyć subtelnej granicy, za którą zaczyna się prywatność? Jak uszanować w córce drugiego człowieka, innego niż ja? Mało kobiet, mam wrażenie, to potrafi. Nie wiem, czy bym sama potrafiła. Trochę się boję, jak widzę w sklepach te różowe kiecki. Ogrom odpowiedzialności. Jeśli mi Los taką wyznaczył, to wezmę byka za rogi. To będzie trudne i będzie wymagało pracy nad sobą. Byle tylko dzieciątko było zdrowe.
A z nowości, to żmudny proces żegnania się z pieluchą rozpoczęty. Ale o tym już nie dzisiaj, bo idę się poprzytulać z synkiem do snu.
A jeśli dowiem się jutro, że to dziewuszka? Też będzie absolutnie cudownie. Będzie to dla mnie większe wyzwanie i nie ukrywam wcale tego. Zawsze jakoś dziwią mnie komentarze - a zdarzają się często - że pewnie chciałabym mieć teraz córkę. Nie rozumiem dlaczego parka jest fajniejsza niż dwóch chłopaków. Dla mnie wychowywanie córki wiąże się z jakąś większą odpowiedzialnością, bo rola kobiety we współczesnym społeczeństwie nie dość, że się rozmyła i jest niedookreślona, to jest po prostu trudna. Ciężko jest wychować dziś kobietę, która będzie umiała mądrze walczyć o siebie i swoje racje, bo wciąż wszyscy wolą ułożone i grzeczne dziewczynki w różowych spódniczkach, uprzejme i uśmiechnięte kobietki, bezkonfliktowe i ciche żony i matki. Mnie samą ten stereotyp uwiera, bo do niego nie pasuję i jakoś wewnętrznie mnie to boli, choć to w sumie głupie. Więc jak słyszę: "Grzeczne dziewczynki się nie złoszczą", "Grzeczne dziewczynki się tak nie zachowują", "Kto się tak brzydko złości", to myślę, że wychowanie dziewczynki to chyba coś więcej niż słodka sukienka i kokardka we włosach.
Wiem, na jakich mężczyzn chciałbym, aby wyrośli moi synowie - na takiego, jakim jest mój mąż. Kocham go nad życie i marzyłam odkąd go poznałam o urodzeniu syna podobnego do niego. Jeden już jest. Drugi syn byłby cudownym prezentem od Losu. Mam jakąś wewnętrzną pewność, że ojciec będzie dla nich wzorem mężczyzny, że wspólnie podołamy. Nie bardzo mam jednak wizję, jaką kobietą miałaby stać się moja córka, brakuje mi mapy. To trudne, bo z jednej skrajności można popaść w drugą - wychować rozwydrzonego i cwanego babsztyla. Miałam taką uczennicę kiedyś i nikt jej nie lubił. Tylko dlaczego? Bo umiała walczyć o swoje i stawiała się nauczycielom. Oj, nie lubiłam jej sama. Ale w gruncie rzeczy potępiając ją, utwierdzałam stereotyp, który mnie samą ukształtował, a wcale mi się nie podoba. Chyba wkurzały mnie w niej moje własne cechy, których nie lubię i staram się zwalczać, bo nie są i nie były społecznie akceptowane. Uderzyły mnie słowa Patrycji Woy-Woyciechowskiej, która w kwietniowym "Zwierciadle" opowiada o tym, jak wychowuje dzieci: "bo jeśli zależy mi na tym, aby córka była silną, niezależną kobietą, to nie mogę jej zdominować". Nic dodać, nic ująć.
Tylko gdzie jest ta magiczna granica, poza którą zaczyna się narzucanie? Jak nie zdominować? Jak nie narzucać własnego zdania, nie widzieć w córce siebie, nie porównywać z sobą, nie próbować wcielać w życie własnych niespełnionych marzeń? Jak zapewnić poczucie akceptacji i tę pewność, że jest się blisko w razie czego, ale nie przekroczyć subtelnej granicy, za którą zaczyna się prywatność? Jak uszanować w córce drugiego człowieka, innego niż ja? Mało kobiet, mam wrażenie, to potrafi. Nie wiem, czy bym sama potrafiła. Trochę się boję, jak widzę w sklepach te różowe kiecki. Ogrom odpowiedzialności. Jeśli mi Los taką wyznaczył, to wezmę byka za rogi. To będzie trudne i będzie wymagało pracy nad sobą. Byle tylko dzieciątko było zdrowe.
A z nowości, to żmudny proces żegnania się z pieluchą rozpoczęty. Ale o tym już nie dzisiaj, bo idę się poprzytulać z synkiem do snu.
W Pobierowie jest fajnie :D
OdpowiedzUsuńChłopaki górą! ;)
OdpowiedzUsuń