piątek, 24 maja 2013

O pięknie, sześciolatkach i... gołąbie

Dobrą książkę przeczytałam ostatnio: O pięknie Zadie Smith.



Oto, co mówi tylna strona okładki:
Ona jest czarna, on biały, a ich troje dzieci wyznaje skrajnie różne religie: chrześcijaństwo, perfekcjonizm, gangsta rap. Tak wygląda rodzina profesora Howarda Belseya, specjalisty od Rembrandta, który nie cierpi Rembrandta. Kruchą równowagę, jaką udało jej się osiągnąć, nagle burzą wrogowie: małżeńska nuda i znienawidzony rywal Belseya, profesor Kipps. Wtedy wszystko zaczyna się niebezpiecznie komplikować...

Lekko, z humorem, w rytmie hip-hopu i Mozarta, nowa powieść Zadie Smith porusza najważniejsze tematy współczesności: zagadnienie tożsamości, rasy, ideologii, religii. Określana "transatlantycką sagą komiczną", niejako mimochodem poddaje pod refleksję bardzo osobiste kwestie wierności przekonaniom i wierności małżeńskiej, a także pytanie, jaką wartość ma to, czym się nawzajem obdarowujemy.

Czytając pierwsze kilkadziesiąt stron, myślałam: what the hell is going on here??? Zastanawiałam się, czy nie zarzucić lektury, ale brnęłam dalej, bo nie lubię przerywać czegoś, jak już zacznę. Konsekwencja opłaciła się. Czytanie ubogaca? Taaaaaak...:) 

Jakie pojęcie ma przeciętna, żyjąca sobie w Europie osóbka o skomplikowanych kwestiach rasowych, religijnych i kulturowych ludzi żyjących za oceanem? Żadne. Po lekturze książki Marka Wałkuskiego Wałkowanie Ameryki (prześwietna rzecz, a bardzo dobra recenzja na blogu God Save The Book TUTAJ) coś tam mi się rozjaśniło. O pięknie też jest o tym: o podziałach rasowych, o akcji afirmatywnej, o tożsamości białych żyjących wśród czarnych i na odwrót. Ale też o trudnych zagadnieniach tożsamości religijnej, miłości, małżeństwie, zdradzie, przebaczeniu, ewolucji uczucia i słabościach człowieka. O życiu w USA, o którym nie mamy pojęcia. Dotarło też do mnie, że osoby "of mixed race", jak mój mąż czy moje dzieci, wcale nie mają w Polsce ciężkiego życia. Dla nas - Europejczyków - inny kolor skóry to wciąż coś egzotycznego, innego, ale jak ognia boimy się zostać posądzeni o choćby ślady rasizmu. I chyba naprawdę prawdziwego rasizmu w nas nie ma. A w naszych mulatach nie ma tego, co w Afroamerykanach - tradycji, rodzinnych historii społecznego awansu, świadomości potrzeby walki o lepszy start i lepsze dziś dla kolorowych dzieci. Nie ma historycznej otoczki, nie ma babci, która siadała na końcu autobusu w miejscu wyznaczonym dla czarnych, nie ma dziadka-byłego lokaja, nie ma tych, którzy o siebie walczyli. No i nie ma białych, którzy byli tego świadkami. Nie ma w końcu akcji afirmatywnej - tego przedziwnego zjawiska, które w równym stopniu niweluje, co podtrzymuje rasowe podziały, a które to zjawisko ciemnoskóry bohater powieści potępia, a biały ojciec ciemnoskórych dzieci gorąco popiera. Skomplikowane. Książka gruba, ma prawie 600 stron, ale warto, bo jak już się akcja rozkręci, to idzie szybciutko. Mniam. Smakowity kąsek:)

Ps Moje dziecko przyszło ze spaceru z tatą. Byli na poczcie wysłać podpisy, które mąż zebrał w sprawie poparcia referendum dot. pójścia sześciolatków do szkół. Z wielu, wielu powodów jesteśmy bardzo przeciwni obowiązkowemu pójściu sześciolatków do szkół. (Fantastyczna akcja. Szczegóły TUTAJ . Jest już zebranych 433571 podpisów. Musi być 500 tys.--->podstawa prawna: ,,Sejm może postanowić o poddaniu określonej sprawy pod referendum z inicjatywy obywateli, którzy dla swojego wniosku uzyskają poparcie co najmniej 500 000 osób mających prawo udziału w referendum''. art. 63 ust. 1, Ustawy o referendum ogólnokrajowym z 14 marca 2003 roku. No właśnie, sejm może. Nie wiem, czy będzie się szanownemu sejmowi chciało. Ale wierzę, że warto walczyć, bo mamy pierwszego kwartału też mogły machnąć ręką, a jednak wywalczyły sobie dłuższy macierzyński. Mąż z pomocą innych zebrał bodaj 167 podpisów!)

Ale wracając do tematu. Tata pojechał do pracy. F. chodzi sobie po pokoju i nagle wyznaje: Na spacerku oglądałeś zdechłego gołąba. Zatkało mnie ruskie kakao, przyznam:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz