czwartek, 9 maja 2013

chłopiec

 

Mój maleńki-duży chłopiec. Rankami przytulam się do niego i wtulam nos w jego loki. Dziękuję Bogu, ze nie siedzę o ósmej rano za biurkiem w korporacji, a on nie musi być w żłobku. Że poranki są nasze, powolne, nie na hurra i łapu-capu. Że jest czas na buziaki, rozmowy, przytulanie. No i tata jest z nami aż do dziesiątej, więc jest okazja do wspólnych śniadań i wspólnego bycia. Że mama jest dla niego stałą wartością, póki co na wyłączność, stały ląd w chwiejnym jeszcze obrazie świata.

Patrzę na niego, gdy z namaszczeniem smaruje sobie łapska pisakami, gdy gryzmoli kredkami, gdy zdobywa kolejne szczyty, wspinając się na krzesła czy balansując na krawężniku albo brzegu piaskownicy. Z lękiem myślę czasami o tym, co przyniesie koniec lata. Jak powita na świecie braciszka? Jak da sobie radę beze mnie, gdy pójdę do szpitala? Jak będzie reagował na fakt, że mama już nie jest jego-jego-i tylko jego? Jak uda mi się podzielić tę miłość na dwoje tak, aby F. nie poczuł się odrzucony, odseparowany, niechciany. Wielka zmiana idzie, wielka. Jak sobie poradzimy?

Wczoraj wieczorem wyskoczyliśmy do outletu Factory. Młody szalał tam na placu zabaw, tata zerkał na niego znad książki, a mama ciut pobuszowała, choć za dużo czasu nie było. Gdy na chwilę podeszłam do nich między jednym sklepem a drugiem i tak stałam i sobie obserwowałam mojego chłopczyka, to z oczu poleciały mi łzy.

Może kobieta w ciąży jest bardziej podatna na tego typu wzruszenia, może miałam akurat taki dzień. Spinam się wewnętrznie, gdy chłopiec mój wchodzi w relacje społeczne. Jemu przychodzi to dość łatwo, ale matce ciężej. Boję się. Bo inne dzieci takie rozwrzeszczane, a on taki filozof mały, czai się z boku, obserwuje. Albo znowuż bez problemu dołącza do grupy dzieciaków i matka zaraz myśli, że one takie już społecznie przystosowane, przedszkolnym życiem skażone, cwane, a on taki naiwniutki, od maminej spódnicy rzadko odbiega, a jak odbiega, to wraca. Że jeszcze rok temu przy cycusiu wisiał. Boję się, że ktoś go skrzywdzi.

Za szybko czas płynie, za szybko. Wiem, że musi iść w życie, że w końcu ktoś go popchnie pierwszy raz, uderzy, pozbawi złudzeń. Że nie będzie wtedy obok mamy, która przybiegnie i obetrze łzy. Wiem, że każdy z nas musiał przejść szkołę życia i że on też musi. Chciałabym mu tego oszczędzić, choć wiem, że nie powinnam i że to niemożliwe.

Widzę w jego oczkach beztroskę, czystą radość, zachwyt. Uczę się tego od niego każdego dnia. Dobrze, że drugi dzidziuś w drodze. Mnie też potrzeba jeszcze popławić się w oceanie mamusiowatości.

2 komentarze: