wtorek, 10 czerwca 2014

po udanym weekendzie

Piękny weekend za nami. W sobotę rewizytowaliśmy znajomych męża z pracy - piękne mieszkanie na poddaszu kamienicy! Skrzypiące podłogi i mnóstwo świetnych zakamarków. Przy kuchni skryteczka na garnki,a za dodatkowymi drzwiami - po prostu szafa. Stara, nieczynna już angielka, na której najzwyczajniej umieszczono roboczy drewniany blat. Styl i smak, efekt pozornej niedbałości, a każdy przedmiot i szczegół ma swoje miejsce.

W salonie regały z książkami do samego sufitu. Pianino, na którym pan domu wygrywa piękne melodie. W łazience stylowe kafelki w niebieskie pasy. Mieszkanie urządzone ze smakiem, dopieszczane przez wiele lat... No i ten specyficzny klimat, który da się uzyskać tylko w kamienicy. Nie, żebym chciałam mieszkać w kamienicy. Mój blokowy parter zadowala mnie zupełnie. Brak gazu dodatkowo mnie cieszy, bo ja się junkersów zwyczajnie obawiam. Taka tam niechęć. W F. przez rok mieszkaliśmy w kawalerce z junkersem, zanim wprowadziliśmy się na swoje. Da się przeżyć, ale nie chciałabym już tak znowu. Dobrze mi tu, gdzie jestem, ale nie przeszkadza mi to doceniać piękna, które inni wokół siebie stworzyli.

W niedzielę zaliczyliśmy festyn zielonoświątkowy w Szreniawie pod Poznaniem. Było... gorąco! Nasz samochód zamienił się w jeżdżącą puszkę, a my w sardynki:) Ale i tak dzień był udany. Wypoczynek na świeżym powietrzu nam posłużył. F. oglądał zwierzaki, ja zakupiłam przyprawy (lubczyk oraz kozieradkę) i obrazek cudny na ścianę sypialnianą, a Fr. dostał pluszową cyferkę 8 i zjeżdżał na zjeżdżalni w minizamku dmuchanym. Matka wzięła udział w quizie gwarowym i wygrała piękny kubek z napisem Szreniawa. Widzieliśmy pochód umajonych wołów i karmiliśmy kozy. Piliśmy pyszny sok Sogo z rabarbarem i wcinaliśmy gofry. Słuchaliśmy też kapitalnego występu kapeli "Zza winkla". Wielbicielką gwary wielkopolskiej jestem od lat i absolutnie podbiła mnie piosenka Kierunek do Wrónek. Weekend zaliczamy do udanych!


Wczoraj wpadli dziadkowie i przywieźli dla dzieci ekotruskawki. Fr. zajadał, ale M. ciągle boję się dać. Ja natomiast skusiłam się - pierwszy raz w tym roku. Mniam! M. ciągle ma jeszcze plamy na skórze, ale zdaje się, że powoli znikają. Czasami ich w ogóle nie widać, a bywa, że znowu się uwidaczniają - zwłaszcza po kąpieli lub pobycie na słońcu. Skaza? Wciąż nie wiemy.

Dziś F. zaliczył kontrolę u laryngologa i jest OK, choć ciągle kaszle. Dostaje syrop wykrztuśny. Nasze dziecię, które jest dość oporne, jeśli chodzi o lekarzy i można by mu przypisać piosenkę Nietykalni żyją pośród nas, dziś u laryngologa zachowywał się wspaniale. Obawiałam się trochę tej wizyty, a tu pełne zaskoczenie - tata twierdzi, że otwierał buźkę jeszcze zanim doktor chciał w nią zajrzeć. Może to osobowość lekarza, który już był "w leciech" tak na niego zadziałała? Najważniejsze, że wszystko jest dobrze. No i wizyta na NFZ też cieszy:)

M. rozgadany. Hap! Gap! Pupa! Papa! Mama! Ap! Ap! Zzza! Zzza! Kula się radośnie i coraz wyżej dźwiga dupencję, więc pewnie za miesiąc poraczkuje. Na razie pełza na brzuchu, ale nie jak foka - raczej przemieszcza się, obracając się wokół własnej osi i przewracając z pleców na brzuch i odwrotnie. Wczoraj dobrał się do koszyka z ładowarkami. Nadal nie siedzi samodzielnie - trzeba go podtrzymywać. Ale ja już się tym nie przejmuję. Znajoma położna powiedziała mi ostatnio, że to może dlatego, że jest dość duży jak na swój wiek (w zeszłym tygodniu zaliczył szczepienie i waży 9,5 kg) i jego kręgosłup jest jeszcze za słaby, aby go utrzymać. Niech rozwija się we własnym tempie. Życie (przynajmniej nasze) to nie wyścig szczurów. Mam to gdzieś.

Dziś deszczowo i burzowo od rana i pewnie zaplanowana kąpiel w baseniku w przedszkolu weźmie w łeb. Nota bene, ciocie bardzo chwaliły wczoraj F. Sam zrobił zadanie (Help the fire-engine to get to the fire - trzeba narysować drogę przez labirynt) i był bardzo z siebie dumny. Do tego zaczyna bawić się z dziećmi i ani razu wczoraj nie siknął w majty. Ach:)))

Fr. przełamuje się też do mówienia i śpiewania po angielsku. Wczoraj odśpiewał dziadkom całą piosenkę This old man (dziesięć zwrotek - klik) i oczywiście momentami po angielsku ma to sens, a momentami nie, ale przecież nie o to chodzi. Wieczorem, gdy leżymy w łóżku, mamy swój rytuał powtarzania. Goodnight... I love you... Sleep well... Sleep well sweetheart... You are my sweetheart... itp. Zdarza mu się też powtórzyć zasłyszane w przedszkolu angielskie zdania, np. This is a yellow car itp. Cieszy nas to bardzo.

M. pewnie zaraz się obudzi, a ja cieszę się, że coś tu skrobnęłam. Po latach będzie co wspominać:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz