Kolejny tydzień nam się zaczął. M. drzemie, ja właśnie wciągnęłam drugie śniadanie (jaglanka z cynamonem, imbirem, miodem i sezamem) i myślę, co tu najpierw ogarnąć, aby poczuć się lepiej we własnych czterech kątach... Moje życie to bezustanne sprzątanie, układanie ciuchów w szafach, zamiatanie (z mopowaniem za dużo zachodu), ładowanie i rozładowywanie zmywarki itp. Nie znoszę bałaganu! I wciąż go mam. Źle się czuję w bałaganie, dlatego wciąż sprzątam. Może z dwójką małych dzieci po prostu nie da się inaczej.
Weekend spędziliśmy na wsi i wróciliśmy obładowani ekozieleniną, co cieszy mnie ogromnie.
Nadal nie mamy regału.
Tymczasowość, która znów nam towarzyszy, nie działa na nas dobrze. Musimy jakoś przetrwać...
A ja próbuję w relacji z bliskimi szukać nie tego, co nas dzieli, ale tego, co nas łączy...
PS Dwie "takie sytuacje":
F. stoi przed zagrodą z kurami i przemawia do nich: Kurki! Jesteście głodni? Jesteście głodni na chwasty?
A potem taczką woził z ogródka chwasty dla kur i energicznie wrzucał im je ponad ogrodzeniem.
Druga situation dziś rano. Poranny rozgardiasz, ojciec oporządza M., a matka lata i projektuje garderobę dla F. A F. chodzi sobie w dużym pokoju i pośpiewuje: Silver magic ships you carry, jumpers, coke, sweet mary jane... Kurczę, sam Sixto Rodriguez musiałby to usłyszeć:)))
:-) uśmiałam się z tego tekstu z kurami w roli głównej. :-)
OdpowiedzUsuń