Moje starsze dziecię już dwa tygodnie buja się z glutami pod nosem. Po drodze dwie wizyty u lekarza zaliczyliśmy. Młodsze zresztą też wciąż glucące. Matka zapracowana zdała się jeno na farmakologię i zapuściła nieco zmaganie się z infekcjami z pomocą Matki Natury. Młody dostał trochę wziewów, bo znów mu coś tam już szmerało od tego kataru na oskrzelach, ale wyszedł z tego ponownie bez antybiotyku, także git majonez. Ja skończyłam wstępną obróbkę książki. Jutro spotykam się z tłumaczką na konsultacje, potem tydzień obróbki ostatecznej i żegnaj Genia, świat się zmienia.
Jutro podejmuję też walkę z choróbskami. Przede wszystkim: syrop z imbiru. po drugie: tzw. paskudztwo, czyli syrop czosnkowy. Po trzecie: tran. Zauważyłam, że z jakąkolwiek matką dziecka w wieku przedszkolnym gadam, to każde dziecko jest "na wziewach". Nie jarzę. Powariowały te doktory czy jak? Samych alergików mamy czy co? A może to lepsze metody walki z syfem, który u nas jako dzieci zwalczano antybiotykami? Nie wiem. Jedno wiem: dzieci kiedyś nie obżerały się takim syfem jak dzisiaj. Jak widzę stukilową mamuśkę w markecie i dziecko z lizakiem albo chipsami, to flaki mi skręca.
Dotarła do mnie też brutalna prawda: nie wiem, czy powinnam brać kolejne zlecenia. Mamy musi wystarczać i dla domu, choćbym nie wiem jak pracę zleconą lubiła. Musi być czas na zrobienie syropków i wymopowanie podłóg. Ostatnio padam na pysk i nie chcę, aby sytuacja się powtórzyła. A jakie mam zaległości w szyciu!:) Jako ta prawdziwa niewiasta:) Pompon od kapci do przyszycia, gumki w nogawki od spodni do wpuszczenia...:)
Od dwóch dób nie karmię i to też jest ważna informacja. Tym razem bez traumy jak kiedyś, choć smuteczek jest. Odstawienie przyszło, jak powiedziałaby moja babcia, "samo ze sie". Nie pokarmiłam jedną noc, potem kolejną... Bez płaczów i jęczenia ze strony M. Samo jakoś się stało, i dobrze. Czternaście miesięcy to i tak niezły wynik, czyż nie? Pięknych czternaście miesięcy, a co!
A nasz czrnastomiesięczniak łazi wciąż przy meblach, dużo raczkuje, mówi mama, tata, Peppa Pig, niomnio (ogólnie pojęte jedzenie), kuka (kurka? książka?). Jest naszym małym Jęczydełkiem i naszym Pogodziem. A mój mąż tak fantastycznie zajmuje się dziećmi, że bez żadnych obaw zostawiam go jutro po południu i udaję się na spotkanie z tłumaczką w kawiarni w Poznaniu, jako ta kobieta światowa i bywalczyni salonów :D
powodzenia na spotkaniu, no i przede wszystkim zdrówka!!! U nas też chorobowo...
OdpowiedzUsuń