W całym domu roznosi się zapach pieczonego chlebka, mężu w Żabie po wino, a ja skrobię tu cosik szybciutko, bo w ciągu tygodnia wciąż nie ma kiedy... Mam stanowczo za dużo zajęć, ale żal zarzucić którekolwiek. Jeszcze ze dwa tygodnie i odejdzie mi jedno - redakcja książki.
Ostatnie parę dni to przestój w redakcyjnej pracy i wypadłam z kieratu - muszę się wprząc weń ponownie i dokończyć dzieła, choć łatwe to nie będzie. Książka momentami toporna straszliwie, nierzadko nie wiem, co autor miał na myśli, ale mam na szczęście możliwość konsultacji ze znawcą mothertongue'a autora, co cieszy niezmiernie i - mam nadzieję - pomoże w rozwikłaniu wielu wątpliwości. Koniec listopada to będzie niezły armagedon i wyścig z czasem, ale cóż. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć i B.
Impreza z okazji lecia pradziadków była piękna. Dobry grajek, pyszne żarełko. Dzieci kochane. Fr. padł o 21 w pokoju hotelowym na górze, a M. do 23 walczył w jeździku, który dostał na roczek. Potem pilnował go dziadek, a mężu i ja mogliśmy trochę pokręcić się na parkiecie. Jakie to było miłe... Potem dyżurował przy M. mężu właśnie (chyba szybko sam zasnął), a ja jeszcze pointegrowałam się z familią. Poszłam spać ok 3 rano, a punkt siódma obudziły się dzieci, ale co tam, było warto. Kolejny dzień to poprawiny i spokojne dochodzenie do siebie po imprezce. Było dobrze!
jako dziecko lubiłam szachy, ale nie grałam dużo, no i takich osiągnięć jak Ty, to nie mam na pewno :) to wspaniała gra i świetnie, że potanowiłaś swoje umiejętności przekazać dzieciom!
OdpowiedzUsuńPs. koniki wyglądają smakowicie:)
Koniki wyszły mistrzowsko! A co z pacynką?
OdpowiedzUsuńŚciskam zapracowaną koleżankę ;) :*