środa, 26 listopada 2014

Lajkujesz?

Przerażające jest, jak dzisiejszy świat zatracił się w ocenianiu. Ten polubi, tamten nie polubi. Ile łapek w górę, ile w dół przy Twoim filmie na youtube? Ile osób polubiło Twój nowy post na blogu? A ile Twoje nowe zdjęcie na fejsbuniu? Superstacje prześcigają się w programach, których celem numer jeden jest poddanie kogoś ocenie. Kto ocenia? Telewidzowie.  To się zaczęło już od "Big Brother" dawno temu. Potem był "Idol", "Taniec z gwiazdami", "Mam talent", "The voice of Poland", "Top model"... A kto ocenia? Ja, telewidz. Nie podnosząc się z wygodnego fotela, mam wpływ na czyjeś życie, I've got the power!!!

Już sama idea wystawiania się na ocenę innych ludzi przyprawia mnie o dreszcze. Jestem lepszy, bardziej wartościowy, bardziej cool i na topie, bo zagłosowało na mnie więcej osób, bo więcej osób mnie lubi, bo mam więcej łapek w górę niż dół, wow! Ona ma więcej polubień niż ja, no tak, ja nie jestem cool, a ona tak.

Od tego się zaczyna, a kropla drąży skałę.
Pomyśl teraz o swoim dziecku.
Jaki model świata mu pokazujesz?
Czego uczysz go, pozwalając oglądać mu takie gówniane programy? 
Tego, że szczytem szczęścia może być otrzymanie czyjejś akceptacji, głosu, łapki w górę, uśmiechu? 
Że w walce o to można się zatracić? 
Że jego być albo nie być może zależeć od akceptacji innej osoby? 
Że o to, by go lubiła, "polubiła" warto walczyć?
Idźmy dalej, skoro o uśmiech, łapkę, głos innej osoby można tak się bić, to ten ktoś może mieć na mnie duży wpływ. Kiedyś może kazać mi coś zrobić. Może namówić mnie do złego. Do czynu moralnie dwuznacznego. Do czynu moralnie złego. Co wtedy? Znów warto będzie zrobić to dla lajka, czymkolwiek on będzie? Piwkiem, może "przyjacielskim" klepnięciem w plecy, może wspólnie wypalonym papierosem albo maryhą?

Mnie się marzy inny trochę świat. 
Chciałabym pokazać synom, że to nie od akceptacji innych powinno zależeć ich dobre samopoczucie.
Że często warto iść tam, gdzie nie idą inni, bo tak wskazuje mój wewnętrzny kompas.
Że czasami warto powiedzieć: uważam to albo tamto, choć inni dadzą mi za to tylko łapki w dół.
Że z prądem płyną tylko zdechłe ryby.
Że o poklask nie warto się bić.
Że tam, gdzie idą wszyscy, niekoniecznie muszę iść ja.
Że o tym, co jest właściwe, nie decyduje to, że inni tak uważają. Że polubiło to 99 osób, więc i ja muszę. Może to jest właśnie złe, choć tylu osobom się podoba.
Kiedy będę to wiedzieć, co mi na to wskaże? Przecież nie lajki. Raczej wewnętrzny kręgosłup. Moralny azymut.

Może kiedyś moim synom przyjdzie stanąć w czyjejś obronie.
Powiedzieć: "jestem wierzący i praktykujący", choć wiadomo, że kościół to przecież banda konserwatywnych tłuków.
Opowiedzieć się przeciwko głupocie typu Halloween w przedszkolu.
Chociaż dostaną za to łapki w dół. Choć ktoś ich nie polubi. Wyśmieje.

Ja uczę się tego każdego dnia, a mam prawie 32 lata.
Na co dzień obserwuję, jak psychoza lajkowania wpływa na dorosłych i na ich dzieci.
Że w wyścig o lajki - rodziców, cioci w przedszkolu - wprzęga się już najmłodszych. Mali kolekcjonerzy lajków. Żal mi ich.

Dlatego telewizor w naszym domu wisi pod sufitem, bo tam przynajmniej nie przeszkadza - praktycznie nie jest włączany. Nie lubię, jak ktoś mi serwuje papkę. Nawet nie trzeba jej gryźć, wystarczy przełykać jak gęś.
Dlatego nie mam już dawno konta na fejsbuniu.
Nie interesuje mnie ta maskarada, w której bierze udział większość społeczeństwa.

W książce, którą ostatnio przeczytałam, bohater wraca pamięcią do wydarzeń z czasów wojny, gdy razem z innymi kolegami okładał cierniowymi witkami innych kolegów, tylko dlatego, że jeden z nich był Żydem, a drugi pochodził z rodziny włóczęgów. To wspomnienie prześladuje go przez lata. Nigdy nie zrozumiał, dlaczego tak się zachował - uległ psychozie tłumu. A nasze dzieci wychowane na lajkach? Czy dla lajka zrobią wszystko?

Again, drogi Czytelniku, jeśli jesteś tu i to czytasz, to jest mi podwójnie miło:)
Nie piszę dla lajka. Piszę przede wszystkim dla siebie.

1 komentarz:

  1. Bardzo, bardzo mi bliskie to co napisałaś! Popieram całym sercem! Nie chcę, aby moje dzieci płynęły z nurtem tego świata, tylko zdrowe ryby płyną pod prąd :)

    OdpowiedzUsuń