niedziela, 3 kwietnia 2016

zmagania krwiodawcy (potencjalnego)

Mój dom już uśpiony.

A 11 lat temu... odszedł JP2. A wydaje się, że to było wczoraj. Bardzo się wszyscy pozmienialiśmy od tamtego czasu. Jestem ciekawa, co powiedziałby JP2, gdyby widział nas dzisiaj - Polaków, te bezustanne pyskówki polityczne, politycznie podzielone rodziny i wieczne wojny na słowa. Ble.

Dziś była pierwsza prawdziwie wiosenna sobota. 
Od rana podjęłam kolejną próbę oddania krwi. Okoliczności sprzyjały - zdrowam, opryszczki nie było już długo, zabiegów nie było żadnych w ostatnim półroczu, słowem, jak mówi Wilson ze Stacyjkowa, perfecto!

Krew oddałam pierwszy raz jeszcze na studiach - koleżanka P. prosiła o krew dla ciężko chorego taty. Poszliśmy razem z P. i spodobało mi się. To daje jakąś wewnętrzną siłę i moc. Świadomość, że pomaga się drugiemu człowiekowi w potrzebie. Fantastyczne uczucie. Potem oddałam krew jeszcze jeden raz, a potem były już ciąże, porody, karmienia, choroby dzieci (czyli moje też) i na jakiś czas musiałam odpuścić sobie krwiodawstwo. Z półtora roku wstecz nie mogłam oddać, bo w poprzedzającym miesiącu miałam opryszczkę. Ostatnio - rok temu, gdy był stacjonarny pobór w moim mieście - też nie, bo w marcu wycięto mi znamię na plecach i trzeba było odczekać pół roku. Pani dr powiedziała, że najwcześniej mogę się pojawić z końcem września. No to od września zeszłego roku szukałam okazji, ale ciężko było. Szpital F., potem nieustający ciąg chorób dzieci, ja często gęsto też chora razem z nimi, święta, grypa itd. Nie składało się, zwłaszcza, że dla mnie w grę wchodzą tylko weekendy, a praktycznie co drugi-trzeci weekend jesteśmy u dziadków, więc trudno jest utrafić taki weekend, abym była zdrowa, na miejscu i jeszcze do tego nie miała okresu. Dziś miał być TEN dzień. I znowu kurka jego mać nie wyszło. Dlaczego? Bo okazało się, że muszę mieć ze sobą wynik badania tego wycinka, który mi usunęli z pleców. Nie wystarczyła moja słowna deklaracja, że ten wynik był w porządku. Jest to dla mnie zrozumiałe, ale dlaczego ostatnio nie poinformowano mnie o tym, że mam go następnym razem dostarczyć? Ech... Ale ja nie tracę ducha. Za chwilę okres, a kolejne podejście za dwa tygodnie. Muszę. Chcę. Potrzebuję tego. Oby się udało.

Dzieci spędziły miły czas obok Areny z tatą, który jeździł na rolkach i jednocześnie pilnował dwójki dzieci na rowerkach - szacun dla małża, jak zwykle. Co prawda M. dopiero rozpoczyna swoją przygodę z biegówką i porusza się na niej dość wolno, ale i tak szacun. M. zamiast usiąść na biegówce i odpychać się nogami, przez większość czasu po prostu zsiada zeń i łazi z tym rowerkiem między nogami. To też jest oczywiście dla niego jakieś ćwiczenie równowagi i koordynacji, ale docelowo miałby jednak jeździć na siedząco. Za słabe giry jeszcze, za słabe.

Spotkałam się więc z nimi po moim krwiodawczym niewypale, pojechaliśmy do domu, a po drodze kupiliśmy pierogi domowe w pierogarni (ruskie, szarlotkowe i szpinakowe z serem feta). W domu obiadek, M. do spania, a gdy się obudził, pojechaliśmy na pewien plac zabaw, obok którego są dwa boiska i na jednym z tych boisk (gdy już ulotniła się zeń młodzież płci męskiej) ja trenowałam jazdę na rolkach pod czujnym okiem mego prywatnego, wielce przystojnego i uroczego instruktora w osobie małża mego. Szło mi tak se. Dopiero się uczę. Rok temu kupiliśmy rolki (KLIK), ale nie trenowałąm zbyt usilnie. Jesienią to już w ogóle. Ale znów jestem pełna zapału! Mężu powiada, że jak na pierwszy raz (bo tych zeszłorocznych prób to nie liczymy), nie szło źle.

Azali tedy dziś zażyliśmy całkiem sporo świeżego powietrza i wczoraj też, bo późnym popołudniem, jako że przepadły mi korki, pojechałam z moimi panami na wycieczkę krajoznawczą. Byliśmy na wieży widokowej, snuliśmy się tu i tam na łonie przyrody, a wieczorem byłam z mężem mym w galerii (szwagier pilnował dzieciaczków), bo on kupował sobie buty, a ja całkiem niespodziewanie kupiłam sobie portfel. Było milutko i zakupy zostały uwiecznione sukcesem - w ostatnim dosłownie sklepie znalazł mój mąż najładniejsze buty ze wszystkich, które tego dnia przymierzał. Uff. Uwolnił też nieco swego osobistego uroku i dostał rabat 5% :)

Jutro, mam nadzieję, kolejny wiosenny dzień. Ma być ciepło. Niestety od świąt moje dzieci są zasmarkane i jakoś nie ma widoków na pożegnanie się ze smarami. F. cały tydzień był w domu, a nadal nos zatyka mu gęsty katar który nie chce się wydmuchiwać. Natomiast F. kaszle. Jest już na wziewach i martwię się. W poniedziałek miał zacząć przygodę z przystosowaniem przedszkolnym i znów przygoda ta stoi pod znakiem zapytania. Czas iść spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz