W biegu,w biegu, w bieguuuuu!
Smakuję życie i donoszę: jest pyszne!
Właśnie młody zasnął mi na balkonie, a za półtorej godziny muszę go obudzić, bo o 14:30 zaczynam zajęcia w przedszkolu. Z młodym pod pachą. Ktoś uwierzy, że już jestem zmęczona po porannych zajęciach z bliźniakami, rundce spacerowej i położeniu M. spać? Do tego ciut niewyspana, jak to zwykle. A to dopiero przedwiośnie nasze, jeszcze zajęcia, przyprowadzenie dziatwy do domku i ogarnianie ich do 19. Dobrze, że chociaż obiad przygotowany z książki Pawlikowskiej, jakiś eitopf z brązowym ryżem (Heute gibt es nur eintopf - tego zdania z lekcji niemieckiego w liceum nie zapomnę do końca życia), czyli wrzucasz czytelniku co tam w lodówce masz, zasypujesz przyprawami i masz obiad. Oczywiście, wg autorki wszystko w określonej kolejności, wg zasad kuchni pięciu przemian. Ja tam akurat w takie energetyczne brednie nie wierzę, dla mnie człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga i możecie wyzwać mnie od konserwatywnych tłuków, ale obiad zrobiłam faktycznie szybciorem.
Strasznie fajną szachową kolorowankę wynalazłam w necie wczoraj, o tutaj (klik). Pokażę ją dziś dzieciakom, będą zachwycone. Pełen szacun dla autora rysunków!
Strasznie fajną szachową kolorowankę wynalazłam w necie wczoraj, o tutaj (klik). Pokażę ją dziś dzieciakom, będą zachwycone. Pełen szacun dla autora rysunków!
Na drodze uczenia szachów jestem nowicjuszką i robię to intuicyjnie, bazując na własnej wiedzy i na dobrym kontakcie z dzieciaczkami. Ale zdobywam doświadczenie i to się liczy. Z klubu wypożyczyłam trzy komplety bierek i w ten weekend dopożyczę więcej. Myślę, że od przyszłych zajęć zaczniemy już grać. No, zobaczymy jak to będzie... Królewska gra. Wspaniała, rozwijająca, uspokajająca, klasyczna.
Redaguję na zlecenie. Mam ostatnio różne przeboje z tym tekstem, ale w szczegóły nie wchodzę. Praca przyjemna, dająca satysfakcję. Lubię to. Marzę o regularnie spływających zleceniach. Ja przy kompku, a M. np. w przedszkolu??? Odchować jeszcze trochę M. Z każdym dniem jestem bliżej tego celu.
Ten tydzień nie jest łatwy, bo dawno już mój mąż nie pracował na drugą zmianę - ostatnio przed świętami. Zapomniałam już, co to opieka nad dziećmi do późna. Wieczorami padam i gdy F. czyta mi książkę (czyli opowiada), nierzadko przysypiam. Mało tego czasu wieczorem, mało tych wspólnych chwil z moim lubym. Jakaś kolacja, pranie, obiad na następny dzień, praca przed kompem. I tak powoli, do przodu, nie można narzekać.
Poza tym jeżdżę, daję korki, uczę czy jak zwał, tak zwał, ale jest dobrze. Dzięki lekcjom poznałam sporo interesujących ludzi i to bardzo cieszy i pomaga w życiu. Niestety nasza drukarka klęknąwszy i nie było sensu jej naprawiać, jak się okazało, więc kupiliśmy nową. Na moje życzenie - białą:) Dość tanią, zobaczymy, jak długo pociągnie. Jednak w mojej sytuacji bez drukarki ani rusz. Weszliśmy też w posiadanie nowego wózka, który odsprzedali nam nasi znajomi - dziękujemy Kochani. Wózek bardzo nam się podoba, niedługo go wypróbuję, ale na oko jest super. Nasz stary rupieć dożywa swoich dni, ale taka byłą idea - dobić go i tyle. A oto nasz nowy pojazd:
Luksus? A co! :) Tylko trzeba będzie bardziej go pilnować niż naszego szlachetnego rupcia z rączką sklejoną taśmą klejącą:)
M. chodzi (nareszcie!) coraz sprawniej. Śpiewa na melodię "Bingo" "di jaj a di di, di jaj adi di, di jaj a di di" albo "oj nie nie, oj nie nie" z piosenki "Ach, gdybym był wielką chmurą". Umie na zawołanie krzyczeć, śpiewać wyżej wymienione piosenki, bić brawo, pokazywać jakie ma kłopoty, jaki M. jest duży. Pokazuje gdzie ma pieluchę albo kupę. Mówi parę słów, a najulubieńsze moje to "dedody" czyli dzień dobry. Dużo rozumie. Wchodzi na tzw. wyżki i nic nie robi sobie z upadków. Obecnie szybko nadrabia zaległości w rozwoju ruchowym. Włazi na krzesełko-uczydełko, na fotel, na kanapę. Ostatnio gdy odwróciłam głowę, wszedł na jeździk, a z niego na meblościankę.
Jest jednak totalnie różnym dzieckiem od F. i aż dziw bierze, że z jednych rodziców mogą aż tak różne dzieci być. Uwielbia smoka, niestety i bez niego nie jest wstanie egzystować. Dużo je. Gdyby go nie powstrzymywać, to jadłby non stop.
Dziś pożegnanie T. Konwickiego. Jeszcze do niedawna była szansa spotkać go na ulicach Warszawy. Gdybym jeździła do stolicy, pewnie skrycie bym o tym marzyła, że przydarzy mi się podobna sytuacja, jak przed laty koledze mojego taty. Na jednej z ulic Montrealu spotkał Leonarda Cohena. Widzę T.K. oczyma wyobraźni i czytelniczej pamięci, jak ze swojej nyży w mieszkaniu przy Nowym Świecie obserwuje Warszawę. Z kotem na kolanach. A tu, na zdjęciu, akurat nie w nyży. Ale z kotem. Do zobaczenia, Mistrzu.
W swoich dziełach Kalendarz i Klepsydra albo Nowy Świat i okolice jawi się jako prekursor współczesnych blogerów, poważnie! Czysty geniusz jak dla mnie. Zresztą, pisałam o nim pracę roczną na zajęciach z Teorii Literatury. Autobiograficzny trójkąt w powieściach Tadeusza Konwickiego - jakoś tak. Spójrzcie sami. Enjoy!
Jesteście pewnie ciekawi, jak się czuje taki facet średniego wzrostu, trochę przygarbiony, ani blondyn, ani brunet, w niewyraźnych okularach, z nijaką fizjonomią, bez urody, ale i bez wyraźnych ułomności. Jesteście pewnie ciekawi, co tam jest u takiego faceta w środku, jak on znosi, a właściwie nosi albo jeszcze lepiej: jak on obnosi swoją powierzchowność, która was czasem brzydzi, czasem budzi rodzaj ulotnego współczucia, która na rozum kiedy indziej wyda się nawet sympatyczna.
Otóż, drogi powierniku, człowiek tak się z wiekiem przyzwyczaja do swojej zewnętrzności, że w końcu czuje się za nią odpowiedzialny, jakby ją kiedyś, w prapoczątkach, sam starannie i po długich namysłach wybrał. Ty też, miły powierniku, spoglądasz z przyganą na nieurodziwych bliźnich, żywiąc do nich niechęć za zły wybór, za zły gust.
Jak ja się czuję? Noszę tę powierzchowność niczym ubranie otrzymane z Unrry (amerykańska pomoc po wojnie). Mam do niej dystans jako do rzeczy nabytej z przydziału, którą ktoś mi kiedyś dał i ktoś mi kiedyś zabierze. To moja czapka niewidka. Zawdzięczam jej wiele dobrego.
Wydaje mi się jakby nie moja, jakby od kogoś pożyczona. Ale wcale też się jej nie wypieram, chętnie staję w jej obronie, i to do upadłego, chociaż, szczerze mówiąc, tak bardzo mi na niej nie zależy. Czasem ją noszę z dumą, bo ulegam złudzeniu, że nosić ją jest ambitniej niż jakąś inną, czasem przyglądam się ze złośliwą satysfakcją, gdy kogoś, na kim mi zależy, ni z tego, ni z owego odstręcza, czasem mnie rozgniewa i wtedy, żeby jej dokuczyć, wyobrażam sobie, że jestem bardzo wysokim smagłym brunetem o zniewalającym uśmiechu.
Krótko mówiąc, żyjemy ze sobą bez miłości, ale lojalnie, bez wzlotów i bez upadków, w pełnej rezygnacji symbiozie, na zasadzie zrozumienia nieuchronnych konieczności biologicznych i metafizycznych.
Otóż, drogi powierniku, człowiek tak się z wiekiem przyzwyczaja do swojej zewnętrzności, że w końcu czuje się za nią odpowiedzialny, jakby ją kiedyś, w prapoczątkach, sam starannie i po długich namysłach wybrał. Ty też, miły powierniku, spoglądasz z przyganą na nieurodziwych bliźnich, żywiąc do nich niechęć za zły wybór, za zły gust.
Jak ja się czuję? Noszę tę powierzchowność niczym ubranie otrzymane z Unrry (amerykańska pomoc po wojnie). Mam do niej dystans jako do rzeczy nabytej z przydziału, którą ktoś mi kiedyś dał i ktoś mi kiedyś zabierze. To moja czapka niewidka. Zawdzięczam jej wiele dobrego.
Wydaje mi się jakby nie moja, jakby od kogoś pożyczona. Ale wcale też się jej nie wypieram, chętnie staję w jej obronie, i to do upadłego, chociaż, szczerze mówiąc, tak bardzo mi na niej nie zależy. Czasem ją noszę z dumą, bo ulegam złudzeniu, że nosić ją jest ambitniej niż jakąś inną, czasem przyglądam się ze złośliwą satysfakcją, gdy kogoś, na kim mi zależy, ni z tego, ni z owego odstręcza, czasem mnie rozgniewa i wtedy, żeby jej dokuczyć, wyobrażam sobie, że jestem bardzo wysokim smagłym brunetem o zniewalającym uśmiechu.
Krótko mówiąc, żyjemy ze sobą bez miłości, ale lojalnie, bez wzlotów i bez upadków, w pełnej rezygnacji symbiozie, na zasadzie zrozumienia nieuchronnych konieczności biologicznych i metafizycznych.
T. Konwicki Kalendarz i Klepsydra
Oj przyznam, że ostatnio też chodzę trochę zmęczona. Ale to nic. Ważne, że się jakoś układa, że idzie do przodu, prawda? :) pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń