środa, 17 sierpnia 2011

Transport z Castoramy

opóźnił się dzisiaj i zapoczątkował serię wydarzeń, które doprowadziły mnie ostatecznie do płaczu z wqurzenia. Nasze pokaźne zakupy miały przyjechać między godziną 7 (!) a 11 - taki głupi przedział godzinowy wyznaczyli. Zważywszy na fakt, że nie mieszkamy jeszcze tam, gdzie zamówienie miało pojechać, była to godzina dość wczesna,ale mąż pojechał. W czasie, gdy na nich czekał, wykończył ściany i sufity we wszystkich pomieszczeniach. Do 11 mikt się nie pojawił. Zadzwonił więc do Casty z pytaniem co jest grane i w końcu nasze rzeczy dojechały. Tak więc Castoramy nie polecam, w przeciwieństwie do Leroy Merlin (od nich zawsze na na czas). Potem mąż miał odebrać samochód od mechanika - mamy przegląd i mimo że miesiąc temu wymienialiśmy oba tylne amortyzatory (600 zł), jeden z nich nawalił i trzeba go było wymienić. DO tego wyciek z czegośtam i kilka drobiazgów. Niestety w bagażniku był nasz wózek i on też pojechał do mechanika. Więc wczoraj ze spaceru nici, ale dlaiśmy rade. Dzisiaj od rana żyłam myślą o wyjściu z tej małej ciupy. Mąż miał odebrać samochód po tej dostawie z Casty. Przyjeżdża tam,a nasze auto rozbebeszone - jakaś część nie dojechała, więc auto będzie jutro. Więc na złamanie karku leciał rowerem do domu, bo przez opóźnioną dostawę miał mało czasu, a musiał przecież jechać do pracy rowerem. Wpadł więc tutaj jak po ogień, zgarnął żarcie, bidon i heja do pracy, a ja znowuż zostałam udupiona bez wózka. Ale nic to, myślę sobie, zadzwonię do koleżanki co mieszka niedaleko, może mi pożyczy swoją spacerówkę. Okazuje się, że ona jest poza Poznaniem, ale jak wróci, to mi chętnie przyprowadzi wózek. Hurra, myślę sobie. Jakiś czas temu zadzwoniła, że już jest, ale wózka nie przyprowadzi, bo synek śpi, a potem mają gości, więc jeśli chcę, to mogę sama przyjść po wózek... Póki co Franek śpi, a ja się zastanawiam:czy targać go na rękach, jest to bądź co bądź spory kawał, a dziecko waży lekko 10,5 kg. Jak go miesiąc temu niosłam z przychodni, która jest bliżej, to myślałam, że go nie doniosę. Mogłabym w Mei-Taiu, ale jakoś nie umiem go w tym nosić, no i to straszny ciężar dla mnie, w Mei-Taiu nosi go mąż... ale z drugiej strony mogłabym się wyrwać z chaty... ciężki wybór. DO tego ta smycz, którą jest komórka. Czasami chciałabym wyjechać na bezludną wyspę i odciąć się od tych nachalnych i męczących rodzinnych telefonów, od długów wdzięczności...

1 komentarz: