Ten dzień jest inny niż wszystkie poprzednie dni - przynajmniej w ostatnim półroczu, ba! nawet roku. Otóż wczoraj zablokowałam sobie zupełnie niechcący kartę SIM, a że nie posiadam kodu PUK, więc stałam się mamą beztelefonową i... tak mi dobrze! Pewnie do czasu, aż ten telefon będzie mi niezbędny, ale póki co jeden dzień przymusowego odcięcia się od świata jest wspaniały. Do sprawdzenia, która godzina używałam zegarka (!), podczas spaceru nie spoglądałam nerwowo na telefon, nie dzwoniłam do męża do pracy z zapytaniem jak mu leci dzień, nie wypisywałam smsów do dzieciatych koleżanek, a kumpela dziwnym trafem dotarła na kawę, choć nie mogła mi napisać smsa w stylu "już do ciebie jadę" albo "właśnie wsiadłam do autobusu". Wiedziałam że będzie u mnie ok 14 tyle. Parę minut w tę czy w tamta stronę, who cares?
Wczorajszy incydent uświadomił mi, jak bardzo uzależniłam się od tego gadżetu, jakim jest komórka. Gdy "to" się stało, zrobiłam się z automatu nerwowa, bo wydawało mi się, że już nie panuję nad rzeczywistością Bo co jeśli mąż będzie musiał zostać w pracy dłużej? Jak da mi znać? A jeśli.... (tu przyszło mi do głowy tysiąc sytuacji, które mogą się wydarzyć A JA PRZECIEŻ NIE MAM TELEFONU). Potem odetchnęłam. Przecież jeszcze pamiętam, jak to było, jak nie miałam komórki. Było to co prawda dziesięć lat wstecz z hakiem, ale jak chodziłam do liceum, to z koleżankami gadało się przez stacjonarny (oj gonili nas rodzice za rachunki...) i jakoś się żyło. Powiem szczerze - dobrze mi bez tej smyczy okropnej, to były piękne czasy. Jak chciało się do kogoś wpaść, to po prostu się wpadało, a nie trzeba było zapowiadać się telefonem czy smsem. Więzi międzyludzkie krzepły. No i mniej nerwów było. Mąż z pracy nie przyjechał na czas - trudno, widocznie musiał zostać dłużej. Nie miało się od razu wizji wypadku i potrzeby natychmiastowego zadzwonienia do drugiej połowy i spytania "gdzie jesteś?" Swoją drogą, do dziś pamiętam jak za granicą gościliśmy u pewnego bardzo sympatycznego polskiego małżeństwa. Gdy do nich przyszliśmy, facet był jeszcze w pracy. Otóż gdy spóźniał się już 10 minut, jego żona dzwoniła ze słowami "Tadeusz gdzie jesteś??? Ja się denerwuję!!!" A był biedak na ostatnich światłach przed swoim domem... No więc tak to jest z komórkami. Ja osobiście nie znoszę tej smyczy i najchętniej bym trochę bez niej pobyła, ale do weekendu muszę coś zrobić z problemem, bo wyjeżdżamy do rodziców i na przyszły tydzień tam zostanę, więc chciałabym jednak mieć jakiś kontakt z mężulkiem. Wiem, ze jest wiele plusów komórek, wiem że wielu osobom uratowały one życie i pewnie gdyby zrobić bilans zysków i strat, to tych zysków byłoby o wiele więcej. Mimo to - mi bez komórki jest cudnie. No i rodzinka nie może zadzwonić z pytaniem, czy moje dziecko ma wciąż katar??? (A wciąż ma). A jakie męczące były te telefony, praktycznie codziennie, gdy już byłam po terminie porodu (urodziłam prawie 2 tygodnie po terminie)... ach, jakie wspaniałe byłoby życie bez komórki, ale się rozmarzyłam. Wizja tego świętego spokoju, jaka się właśnie roztoczyła przed oczami duszy mojej jest wręcz utopijna... takiego życia nie ma, więc cieszę się tą kilkudniową wolnością, którą sobie sama niechcący zafundowałam:) Ciekawi mnie Wasz pogląd na tę sprawę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz