sobota, 15 lutego 2014

Postanowiłam...

http://w-spodnicy.ofeminin.pl/Tekst/Zdrowie/529352,1,Piramida-zywieniowa--zdrowie-a-piramida-zywieniowa.html
Postanowiłam przyjrzeć się naszej rodzinnej diecie, a zwłaszcza diecie mojego dziecka, z uwagi na jego zwiększoną zapadalność na infekcje w tym sezonie.

Na co dzień, myślę, nie zdajemy sobie sprawy, że nie bez znaczenia jest również mikroflora przewodu pokarmowego, czyli drobnoustroje, które naturalnie zasiedlają przewód pokarmowy. Gdy równowaga zasadowo-kwasowa jest zaburzona (np. przez nadmiar cukru czy mięsa w diecie), zmienia się środowisko i powstają warunki do rozwoju drobnoustrojów chorobotwórczych (bakterie, wirusy). Zabójcza (dosłownie) dla mikroflory człowieka jest kuracja antybiotykowa. Nie sięgajmy po antybiotyki, gdy nie wyczerpaliśmy innych metod leczenia. Antybiotykoterapia tak osłabia odporność, że mały czy duży człowiek łatwiej zapada na infekcje. I koło się zamyka. (źródło)

Z moich obserwacji wynika, że dzieci znajomych dosłownie zażerają się antybiotykami. Gdzie się człowiek nie obejrzy, tam właśnie kończy się komuś antybiotyk, zaczyna antybiotyk i tak w kółko Macieju. I te damn fucking słodycze, które dosłownie wszyscy przynoszą moim dzieciom do domu. Co przywieźli dziadkowie dla F? Pierniki od cioci X. I oczywiście bez konsultacji ze mną wręczyli mu cały ich talerz. Co robił młody? Lizał je wszystkie jak popadnie (lukier!) i awanturował się o nie cały następny dzień. Szlag mnie trafiał normalnie.

Co przywiozły kuzynki mojego męża dla naszych dzieci? Oczywiście kinderki - dla starszego duża paczka, a dla młodego mniejsza. Dziecko widzi jak matka chowa, aby wydzielić w stosownej porze i zaczyna się awanturka. Czy naprawdę nie można dziecku przynieść mandarynek, bananów albo chociażby kilograma jabłek? Dlaczego w naszym społeczeństwie tak pokutuje ten mit słodyczy dla dzieci? Że co? Że dziecko takie zadowolone i szczęśliwe ciamka sobie lizaka albo ciacho, oj jakie to słodkie, zaraz się porzygam.

Nie, nie jestem zwolenniczką odseparowania dziecka od słodyczy. Ale może dostać jednego piernika, a nie dziesięć i może niekoniecznie od razu przed obiadem. Wprowadziliśmy taką świecką tradycję, że jeśli F. chce kawałek czekolady (a chce codziennie - jak to się stało???), to przyjmuje najpierw do pyszczka łyżeczkę "miksturki" - pisałam o niej tutaj) - przynajmniej jakiś pożytek z tej czekolady jest. Wstęp wzbroniony lizakom (młody w swoim życiu zjadł jednego, jakikolwiek pojawiający się na horyzoncie lizak ląduje za moją przyczyną w samym środku kosza), cukierkom, mambom i żelkom (oprócz żelków witaminowych z literką - codziennie jeden od rana i wierzcie mi, że można żyć bez żelków).

Nasza dieta. Na ogół dość zbilansowana. W przeciwieństwie do większości poznaniaków nie jemy pyr (zimnioków czyli) codziennie. Co najwyżej raz  tygodniu. U nas na stole króluje brązowy ryż, kasze (pęczak, gryczana, jęczmienna, od niedawna jaglana), pojawiają się makarony (głównie razowe), domowe kluchy, gotowane warzywa. Zero gotowych sosów. Nigdy gotowych zup. Ani szczypty glutaminianu sodu - nie używam wegety, kostek rosołowych, kucharków i innych gówien. Nawet soli niewiele.

A jednak... jakoś ostatnio się mało przykładałam do urozmaicania naszej dietki. Pierogi sobie królowały na naszym stole. Zakluskowiliśmy się dokumentnie. Czasu mało, dzieciarnia do ogarnięcia. Czas uświadomić sobie, że odporność nasza zależy bardzo od diety i zaprosić ponownie na stół nasz ukochany ciemny ryż i kasze. Czas odkurzyć garnek do gotowania na parze. Odtruwamy się od mącznych i bezwartościowych produktów, które tak pozornie poprawiają nam samopoczucie. Żegnajcie leniwe, ruskie i makaroniska. A kysz:) Produkty z białej mąki - pieczywo, makaron czy  pizza nie zawierają żadnych substancji mineralnych i witamin, są pozbawione błonnika. Kupowanie tych produktów opłaca się tylko przemysłowi spożywczemu; na pewno nie rodzicom. Najczęstszym błędem w karmieniu dzieci, jest nadmiar białego chleba, naleśników i makaronu z białej mąki. (źródło) (ach....)


Żegnaj fioletowa goplanko ukochana, bo gdy nie będzie cię w naszej szafie, przestaniesz być kartą przetargową, do której zbyt łatwo, mam wrażenie się uciekamy czasami, gdy już argumentów brak - tak, tak! i to pisze wielka zwolenniczka rodzicielstwa bliskości i wielka fanka Agnieszki Stein, otóż z trzylatkiem to czasami inaczej "nie idzie" - że pozwolę sobie użyć tekstu, który drażni mnie nie mniej niż ta cała słodyczowa impreza.

Bardzo chciałabym też nauczyć me dziecię jedzenia na śniadanie owsianki albo kaszy jaglanej. Zobaczymy, czy się uda.

Aha, drodzy goście, którzy mnie odwiedzicie, mam zamiar częstować Was bakaliami, rodzynkami... może ciastem, bo na to moje dziecko nie leci jakoś. Ale wszelkim ciastkom, rurkom (sorry Mężu), wafelkom oraz ich skrytożercom mówię NIE:)

1 komentarz:

  1. Moje dziecko jak dostaje siatkę mandarynek to jest przeszczesliwe

    OdpowiedzUsuń