środa, 18 września 2013

wieczorową porą

19:50. Młodszy wykąpany i zawinięty w uszyty przez babcię rożek śpi w wózku w dużym pokoju. Starszy czyta w sypialni z tatą, a zaraz będzie usypiany przeze mnie. Logistycznie wieczór ogarnięty. 

Dziś zaliczyliśmy pierwszy spacer - dotychczas tylko wietrzyliśmy maluszka na balkonie. A maluszek? W dzień śpi lepiej niż w nocy, ogólnie spokojny, zadowolony, pogodny, nie płacze. W nosku furkocze mu jeszcze poszpitalna wydzielina i zastanawiam się, kiedy mu to minie. Zaraz nam strzeli tydzień w domku. Dobrze, że jest jednak ta instytucja położnej środowiskowej. Byłam ogólnie przeciwna jej przychodzeniu tutaj, ale to chyba przez pobyt w szpitalu - bardzo chciałam już do domu i sama myśl, że ktoś obcy będzie mi przeszkadzał w cieszeniu się ciepłem domowych pieleszy była niemiła. Niesłusznie. Nasza środowiskowa okazała się wspaniała i ciepłą osobą i wniosła do naszego świata opanowanie i spokój. Bądź co bądź, niby doświadczona ze mnie mama, ale dzidziuś i jego "obsługa" budzą wciąż ciut mój lęk. Coraz mniej, ale wciąż sytuacja jest nowa. Następne odwiedziny w poniedziałek i wtedy będziemy ważyć Misiaczka. Na pewno przybierze na wadze, zważywszy na fakt, ile wisi na maminych cyckach:) No i znów jestem mamą karmiącą. Wspaniałe to uczucie dawać maluchowi to, co najlepsze, a zwłaszcza maluchowi po pewnych zdrowotnych przejściach. 

W poniedziałek przybędzie do nas też instruktorka chustonoszenia. Postanowiliśmy tym razem nie odpuszczać. Starszego synka miałam w chuście może ze dwa razy. Nie umiałam sama dobrze jej zawiązać, a brzuch po cesarce bolał. Teraz chcemy spróbować nosić, tym bardziej, że nasz M. najlepiej się czuje na rękach, blisko mamy lub taty. Ogarnąć dwa szkraby na raz - oto wyzwanie. Dzisiaj na przykład, gdy M. był w kąpieli i dla zasady sobie płakał, to i starszy zapuścił syrenę, bo nie pozwoliłam mu skakać brudnymi od podłogi skarpetami po ręczniku, na który miał być zaraz po kąpieli położony M. No i ryksa. Był więc koncert na dwa głosy.

Nasz starszy syn nas zaskakuje.Najpierw mężnie trwał bez mamy przez długie10 dni. Teraz pojawienie się braciszka znosi bardzo dzielnie. Staramy się okazywać mu dużo czułości, przytulamy. On głaszcze M. po główce albo i klepie:) Wybuchów jakiejś zazdrości brak. Na karmienie piersią też reaguje spokojnie. Czasami podchodzi i klepie mnie po cycku albo chce się przytulić. Ale OK. Wiem i czuję, że gdzieś w środku na pewno te zmiany przeżywa, więc bierzemy poprawkę na jego wybryki i dużo przytulamy. Jest czas w ciągu dnia tylko dla niego i mamy - czas zasypiania. W ciągu dnia też staram się znaleźć moment i mu poczytać. Ma też swoje specjalne chwile z tatą - tak jak kiedyś, zanim pojawił się braciszek. Po kąpieli mają swoje rytuały - mleczko, piżamka, mycie zębów, wspólne czytanie. Zobaczymy, jak ten czas uda mi się dzielić, gdy mąż wróci do pracy. Te dwa tygodnie jego pobytu w domu są dla mnie zbawienne, bo nie do końca jeszcze wydobrzałam po porodzie. Z wierzchu już zagojone, ale w środku rwie. Paracetamol mnie ratuje, ale staram się nie brać więcej niż jeden dziennie. 

Dziś zaliczyłam wypad do okolicznego lumpeksu i za 40 zł kupiłam ocieplaną kamizelę dla F., świetną militarną kurteczkę dla M. (12-18 miesięcy, czyli ponosi dopiero za rok, ale nie mogłam się powstrzymać) i poranniczek cudny dla M. - ponosi za jakieś 3 miesiące. Zakupiłam też stanik do karmienia (już nie w lumpie) i czeka mnie inwestycja w jeszcze co najmniej jeden. Moje staniki do karmienia z czasów karmienia F. są mi jakieś ciasne i małe. Położna rzekła, że mogę mieć po prostu lepszą laktację, bo szlaki już przetarte. Po jednym dniu noszenia mojego ukochanego triumpha z poprzedniego karmienia rozbolał mnie cycek, bo mnie ten stanik uwierał po prostu.

A teraz dochodzi 21:30, M. nadal śpi w wózku, F. uśpiony przeze mnie już w łóżku (nadal między rodzicami sypia ku oburzeniu niektórych osób trzecich), mąż mój pogrywa na gitarze, a ja myślę, że to jest właśnie szczęście. Takie chwile jak ta - w cieple domowego ogniska, w otoczeniu kochanych osób. Spokojny, cichy rodzinny wieczór. Jesteśmy tylko my i nikt nam nie przeszkadza. A ja idę powoli spać, bo nocka jest długa i powoli przyzwyczajam się, że te noce będą przez pewien czas nieprzespane. Nie mam tym razem złudzeń, jak przy F., że sam z siebie M. zacznie nagle przesypiać noce. Kto ma małe dzieci, ten nie śpi. I, jak mówi mój szwagier, "nie ma problemów, są tylko wyzwania". Trzeba wszystko brać na klatę. Byle dzieciątka zdrowe były. Tak się cieszę, że trudy ciąży i porodu już za nami. Ani się spostrzegliśmy, a jesień nam się wkradła, razem z chłodnymi porankami i wieczorami, z wiatrem, liśćmi spadającymi z drzew masłem na dół, szalami, czapkami na główkach dzieci i deszczem, deszczem, deszczem, który od piątku pada codziennie.

1 komentarz: