wtorek, 23 sierpnia 2011

mieszkanie, praca i Skarbek


Prace w mieszkaniu powoli postępują. Dziś majster zaczął kłaść kafelki w kuchni na podłodze, a w łazience założono już stelaże pod bidet i tzw. miskę, czyli kibelek po prostu. Panele wyszły cudnie. Kładł je w weekend nasz kolega i położył prawie wszystko z wyjątkiem naszej sypialni. Zostały mu też listwy. Kończy jutro. Bardzo jestem zadowolona z efektu końcowego paneli i pochlebiam sobie, żem sama takie ładne wybrała. Finansowo stoimy kiepsko. Z tego, co nam zostało damy radę opłacić majstrów i kupić lodówkę oraz pralkę. Na tym koniec. Aha, kuchnia też już u producenta się robi. Moim skromnym zdaniem obsługa klienta w sklepie mojego wujostwa pozostawia trochę do życzenia, no ale cóż. Oni mają swój biznes, a ja, która posiadam zdolności interpersonalne i umiem gadać i współpracować z ludźmi, takowego biznesu nie mam i pewnie nie będę nigdy mieć. A marzy się, marzy.... marzy mi się szkoła językowa albo centrum edukacyjne, marzy się marzy.

Szukam pracy, zresztą mąż też szuka dodatkowej. Byłam w czwartek umówiona z przedstawicielem pewnej firmy. Miałam z ich ramienia uczyć w dwóch przedszkolach angielskiego. Najpierw miałam przeprowadzić lekcję pokazową. Myślę, że to byłaby formalność, choć sama nigdy w przedszkolu nie pracowałam. Ale wiem, że podejście do dzieci mam. Niestety dziś zadzwoniła do tego faceta dyrektorka owych dwóch przedszkoli, że już zatrudniła jakiegoś lektora. NO i rozczarowanie. Rozsyłam CVki i czekam co dalej, ale praca w Poznaniu średnio mnie kręci, zwłaszcza po drugiej stronie Ronda Kaponiera, które na początku września zaczną remontować. Wolę nie myśleć co się będzie tam działo, bo to jeden z centralnych węzłów komunikacyjnych Poznania, jeśli nie najważniejszy. Dobrze, że mężuś już tamtędy do pracy nie jeździ, tylko poza Poznań.

Popołudniowe zmiany męża mają swoje plusy. Do południa możemy dużo razem zrobić, np. zobaczyć jak majster pracuje lub jechać coś załatwić. A popołudniami i wieczorami ja nieźle sobie sama radzę. Przypadła mi w udziale kąpiel maluszka, a to był od zawsze obowiązek taty. Miły obowiązek, bo tata chętnie kąpie Frania. To był ich wspólny czas. Ale nie szkodzi.

Jutro wybieram się na szkolenie metodyczne organizowane przez Oxford. Uwielbiam takie szkolenia. Są darmowe, dostaje się gratisy i pije dobrą kawkę, plotkując w gronie koleżanek-nauczycielek:P Niestety całość zaczyna się późno, bo o 11, więc będę tylko na pierwszej prezentacji, a potem uciekam do maluszka. Ale lepsze to niż nic! Jest jeszcze opcja, że w mieście przejmę Frania od taty - wtedy byłabym i na drugiej prezentacji. We shall see.

No i nasz Skarbek, o nim muszę napisać, bo robi niesamowite postępy! Co prawda nie raczkuje, ale wykonuje różne dziwne kombinacje alpejskie, wcześniej u niego niewidziane. Z czworaków przechodzi do siadu, balansuje na paluszkach u nóg, podpełza do tapczanu i usilnie próbuje trzymając się go jedną łapką, podciągnąć swoje małe ciało. Wczoraj na moich oczach z siadu w łóżeczku przeszedł do pozycji stojącej w wypiętą dupcią. Czas opuścić łóżeczko na niższy poziom. Franio zyskał u nas pseudonim Acrobat Reader, a pieszczotliwie nazywamy go Akrobacikiem:) No i spał ładnie poprzedniej nocy, choć z pobudkami. Umówiliśmy się z mężusiem, że to on do niego wstaje i ja nareszcie mogłam się wyspać. Maluch dostał wodę, a później rzadkie mleczko. Postanowiłam nie żałować mu w nocy mleka - Franio ma w końcu rozmiary roczniaka, więc i potrzeby ma prawo mieć duże.

Mężuś wrócił z pracy. Przyniósł mi Karmi, które właśnie sączę i powoli myślę już o spaniu. Dobrej nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz