wtorek, 19 sierpnia 2014

szczęście

Mąż w pracy, F. w przedszkolu, M. śpi, a ja grzeszę! Piję kawę rozpuszczalną - syf i dziadostwo. To trochę przez moją babunię, bo zawsze, jak u niej jestem, to strzelamy sobie razem kawkę - ot, taki rytuał. Uzupełniłam niedobory wapnia moim ukochanym batonem z Lidla Sesame Bar - coś jak sezamki, ale mniej słodkie i o wiele większe. No ale popiłam kawa, niedobrze:)))

Dziś u mjenja na obiad leczo cukiniowo-pomidorowe, a do tego kluchy własnego pomysłu - z kaszy jaglanej, mąki żytniej i gryczanej. Nawet ciekawe wyszły. Mam ambicję, aby codziennie przemycać mojej rodzinie jaglankę w posiłkach. I tak M. zjadł rano jaglaną z owocem, F. wypije na noc jaglaną z mlekiem (blenduję i pije jak ta lala), a mężu będzie w pracy wcinał te kluchy i leczo plus deser karobowy - on uwielbia, przepis ze smakoterapii klik, trochę modyfikuję, daję ciut oleju kujawskiego i łychę miodu, też mężu wcina jak ta lala. Dzisiaj moja druga połowa ma po robocie spotkanie, więc jak wyjechał przed ósmą, tak go zobaczę ok siódmej...

Od niedzieli M. pełza - Alleluja! Ambicje nasze są takie, aby raczkował (czworakował czyli) na roczek. Na moje wzdychania, że starsze dziecko już w tym wieku chodziło, nasza fizjo odpowiada: A jak starszy będzie znał trzy jezyki, to będzie pani chciała, żeby młodszy znał pięć? Nie, nie o to mi chodzi, niech każdy z nich robi, co chce, uczy się, czego chce, niech będą budowlańcami, misjonarzami, inżynierami, kierowcami, politykami - kim tylko zechcą, byle byli zdrowi. Strachy o rozwój M. powoli mi mijają. Nie pisałam o tym tutaj, bo po co? Jesteśmy pod regularną kontrolą najlepszej, myślę, w Poznaniu specjalistki od rehabilitacji dzieci, więc gdy ona mówi: dziecko jest zdrowe i żadnej rehabilitacji nie wymaga, to ja jej wierzę. A gdy pełza ten mały ślimak, to norrrrmalnie serce roście!

Rok temu o tej porze osiągałam powoli rozmiary płetwala błękitnego, byłam nerwowa i miałam tydzień do terminu. Jak to szybko przeleciało! Gdy pomyślę sobie o pierwszych trzech miesiącach z dwójką w domu, gdy M. był praktycznie nieodkładalny, a F. lubił strzelić sobie siku w majty i kupę zresztą też... Mam wtedy szacun dla samej siebie, że dałam radę. Dzisiaj siedzę przy kompku, piję kawkę i mam tę wymarzoną chwilę dla siebie, to wspaniałe. Wspaniałe, że wstał nowy dzień, że żyję w wolnym kraju (pani śpiewająca ostatnio za mną w kościele Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie pewnie by się ze mną nie zgodziła) i choć może nie stać mnie nawet na głupią Tunezję, to mam rodzinę, mam dla kogo żyć. To jest chyba szczęście?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz