Powiało... czym? Chyba zmianami.
Nie chcę jeszcze o tym pisać, nie podjęłam jeszcze żadnych decyzji, choć chyba wewnątrz mnie coś mówi: tak nowym wyzwaniom, do których furtka otworzyła się wczoraj - ot tak po prostu. As a bolt from the blue, że tak powiem. Nie wiem, czy moja rodzina jest gotowa na takie zmiany. Może nie. Ale ta szansa pojawia się raz i może już nigdy nie wrócić, muszę chyba łapać w żagle ten wiatr...
Wyzwanie? Tak, stoję przed ogromnym wyzwaniem. Nie spodziewałabym się rok temu, że będę rozważać taką opcję... Na razie nie wie o tym nikt oprócz mojej przyjaciółki. No i męża... Główkuję, trawię, przemyśliwowuję... Chodzi mi po głowie, że dobro, którym dzielimy się z innymi, wraca do nas w dwójnasób. Że Bóg otwiera okno, gdy zamyka drzwi... Że nigdy nie należy mówić nigdy... Że...
A z prozaicznych spraw, to wczoraj odbyła się tu nasiadówa sześciu chłopa plus ja - jedna niewiasta. Fr. pojechał na weekend do dziadków, M. poszedł spać, a tu dyskusje trwały w najlepsze. Towarzystwo bardzo mieszane wiekowo świetnie się dogadywało, a rozmowy były na tyle ciekawe, że niewiasta zdecydowała się pobiesiadować, choć początkowo miałam plan zaszyć się w pokoju dzieci z tablecikiem i pooglądać wywiady z Leonardem. Zeszło 5 butelek wódki (wow, mocne łby mają chłopaki), a ostatni imprezowicz opuścił nasze skromne progi o 4. rano. Ja, jedyna trzeźwa, odpadłam ok 1., świadoma, że dziecię wstać może juz o 6. (na szczęście dospał do 7., ufff, kochany...). Dziś idziemy na grilla na działkę do rodzinki, choć pogoda nie grillowa, lecz barowa. Ale to może się zmienić! Póki co szwagier skacowany śpi, M. nieskacowany też śpi, mężu pokonał kolejny etap rewitalizacji pewnej półki (o tym jeszcze napiszę), a ja uraczyłam się kawką i będę się zabierać za obróbkę pomidorków...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz