sobota, 24 sierpnia 2013

sobota, tydzień 40....

Wspaniały wieczór wczoraj. Młody późno poszedł na drzemkę (po 14), bo mieliśmy niezapowiedzianą, acz wielce miłą wizytę pewnej cioci, a potem ok 16 ja walnęłam się obok niego i obudziłam się grubo po 18, a młody przed 19. Więc jak tata wkroczył w progi domu i trochę odsapnął, to postanowiliśmy zrobić coś z tym wieczorem i po krótkiej naradzie zapadła decyzja: jedziemy sobie pospacerować na Stary Rynek. 

A tam: wypełnione po brzegi ogródki piwne, ludność biesiadująca i ciesząca się urokami ostatnich letnich dni, uliczni grajkowie, fontanny, spacerowicze, światła, gwar, życie. Uświadomiliśmy sobie, że tego lata ani razu nie dotarliśmy na Starówkę - co za niedopatrzenie! Połaziliśmy trochę, a potem zaciągnęłam chłopaków do mojej ukochanej jeszcze z czasów studiów kawiarni. Kącik dla dzieci jest, a to ważne. Tłoku nie było, bo studenty jeszcze do P-nia nie wróćiły, a w strefie zabawkowej tym bardziej po 21 dzieci już nie było (wiadomo, "grzeczne" dzieci już o tej porze śpią, a odpowiedzialne pani domu w czasie gdy dziecko śpi prasują i sprzątają dom, aby był czyściutki jak mąż z pracy wróci, a nie zalegają z dzieckiem w piernatach :D ). Skusiłam się na sałatkę owocową, a mężu na mus truskawkowy. Młody jeździł autkiem, bawił się zabawkami i podjadał od nas to i tamto. Wieczór zaliczamy do naprawdę udanych.

Dziś udało mi się dospać do 8:10 (szok), a moi chłopcy nawet dłużej spali. Teraz wybrali się na wyprawę rowerową, a ja uraczyłam się koktajlem bananowo-jabłkowym (ze 3 jabłka, banan, sok z połowy cytryny i miód do smaku, wszystko pod blender), rozmrażam mięso na krupnik i zastanawiam się, co zrobić z tym cudnym dniem...

Scena z wizyty naszej wczorajszej do piekarni. Wchodzę z F. do tejże. Kolejka dziwnie długa. Młody lata i szaleje, a ja uspokajam go i tłumaczę, żeby nie krzyczał, bo tu jest sporo ludzi i nie jest jego krzyk dla ucha najprzyjemniejszym doznaniem. Kolejka zmniejsza się, w końcu nasza kolej, a ja znowu tłumaczę młodemu żeby się nie nadzierał.

Sprzedawczyni (laska parę lat młodsza ode mnie, na oko 25+): No niech sobie polata, jak jest taki nadpobudliwy.
Ja: On nie jest nadpobudliwy, po prostu teraz coś w niego wstąpiło.

Kupuję chleb i drożdżówy.

Sprzedawczyni do F: Mama teraz pójdzie do domu bez ciebie!
Ja (z lodowatym spokojem): Proszę go nie straszyć. To nie jest dobra metoda i ja takowych nie stosuję.
Ona (zmieszana): Oooo... to przepraszam panią.
Ja (biorąc zakupy): Dziękuję pani i do widzenia.

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego ludzie są tacy durni???
Jestem dumna z siebie. Byłam asertywna, której to umiejętności uczę się już od paru dobrych lat. A niech wie głupie babsko co myślę.

1 komentarz:

  1. Ja tez dziś krupnik gotuję :D
    Ile ja się takiego straszenia na linii mama -dziecko w szpitalu nasłuchałam!! Straszne to! Przerażające! Jak można :(

    OdpowiedzUsuń