niedziela, 25 maja 2014

niedziela, przyczepka i dieta

F. wybrał się z tatą na wycieczkę przyczepką, młodszy śpi, a ja skrobię szybciutko. Piękna niedziela, za oknem ciepełko, nie upał i to mi się podoba, takie lato poproszę. Byłam dziś z F. w kościółku, a późnym popołudniem mam jeszcze obiecany wypad do galerii rowerem. Znaczy - tata zajmie się chłopakami.

Jestem od prawie tygodnia na dziecie bezmlecznej i teorerycznie - bezjajecznej. Złamałam reżim przedwczoraj, gdy szwagier wpadł i zamówił pizzę - pewnie w cieście było jajo, a na wierzchu jakaś śmietana, ale cóż. Za to porządnie się najadłam!:)

Młody plamy ma nadal, choć te na buzi zrobiły się bardziej płaskie i nieco zblakły. A te na klatce - sama nie wiem. Nie mam pojęcia, co go alergizuje, nie mam pewności, że to skaza, właściwie to nic nie wiem i działam po omacku. Byłam w czwartek z chłopakami u lekarza. F. ma skierowanie do laryngologa na kontrolę ucha (do wczoraj brał antybiotyk). M. lekarz obejrzał i powiedział, że mogę pokombinować z dietą, posmarowac go trochę różnymi maściami (dał mi ich listę), może coś pomoże. Właściwie na tym etapie kombinowanie z dietą to chyba jedyne, co mi pozostało. Planuję być na diecie bezmlecznej aż mu te liszaje poschodzą, a mam nadzieję, że to będzie już niedługo...

Rozstanie się z mlekiem nie przyszło mi aż tak ciężko. Zresztą, od jakiegoś już czasu coraz bardziej jestem przekonana, że mleko krowie działa na nas raczej źle. Po lekturze książki Julity Bator Zamień chemię na jedzenie nie mam szczególnie ochoty na serki homo czy jogurty. Ech... W micie mlecznym się wychowaliśmy i trudno nam jest przestawić się na inne myślenie. Rozważam zaproponowanie starszakowi - miłośnikowi mleka - mleka koziego. Zobaczymy... W ogóle tę książkę chcę przeczytać drugi raz i wynotować to i owo. Pewne zmiany w naszej diecie już zresztą poczyniłam:

1. Bakalie - jemy te niekonserwowane dwutlenkiem siarki.
2. Słodycze - raczej ich nie jemy, spożywamy wyżej wymienione bakalie i niżej wspomnianą czekoladę gorzką.
2. Mięso - kupuję w sklepie eko, bez dodatków, choć jest dwa razy droższe. Na szczęście mam taki sklep niejako pod nosem.
3. W cukierniczce zagościł na stałe brązowy cukier nierafinowany. Kupiłam też syrop z daktyli - można nim słodzić.
4. Żółty ser - ten barwiony annato definitywnie odpada, a są takie niestety i w Lidlu, i w Biedronce.
5. Czekoladę jemy głównie gorzką i naprawdę ona zaczyna smakować, jak się odstawi inne słodycze.
6. Mąkę pszenną w miarę możliwości staram się zastępować mąką żytnią, a mam jeszcze jej spory zapas.

Ostawiłam też jajo kurze, choć bez przekonania. Odpadają więc makarony i praktycznie wszelkie słodycze i kupne placki. Zmiana diety to zmiana myślenia. Nowymi cię pchniemy tory, nasza dieto. Produkty, które dotychczas kupowałam bezrefleksyjnie, automatycznie można rzec, teraz nie pojawiają się w lodówce ( mąż też nie je śmietany, bo ja nie jem itp.). Jeśli do niej wrócą, to tylko te, których skład będzie mi odpowiadał. Dzięki pani Bator zaczęłam czytać etykiety. Choć jedliśmy i tak o niebo zdrowiej niż statystyczna polska rodzina, to dla mnie za mało. Chcę więcej i lepiej. A co.

Jutro F. wraca do przedszkola, a mężu ma wolne i mamy zaplanowane to i tamto, mam nadzieję na miły dzień. .. A póki co - niedzielo, trwaj...:)



PS z ostatniej chwili... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz