czwartek, 8 maja 2014

przedszkole - dzień 3.

Dziś rano nastąpił mały kryzys i F. nie chciał iść do przedszkola. Było to do przewidzenia, że po pierwszej fascynacji przyjdzie zrozumienie, że ta zmiana to nie na chwilę. No ale pojechali. Trochę jeszcze ponoć pomiaukiwał na miejscu, była dodatkowa rundka przyczepką i w końcu został. Gdy odebrałam go ok 15:30 był już po podwieczorku i podobnie jak wczoraj powitał mnie słowami: O, mama, hura!

Panie chwalą go, że ładnie je. Wczoraj była kasza z buraczkami i kazał sobie jedno i drugie wymieszać i wcinał (w domu nie chce jeść buraczków). Dzisiaj przybił piątkę cioci, a wczoraj drugiej cioci dał rączkę i powiedział: Do widzenia. Są postępy. Nie żebym miała ciśnienie na jakieś kulturalne odruchy na siłę, ale zawsze miło widzieć, że dziecię z małego antywitacza i żegnacza zmienia się w istotę nieco bardziej społeczną. Dzisiaj też ponoć wołał, że trzeba iść z nim do łazienki. Miło. Po przedszkolu poszliśmy jeszcze do piekarni, bo ostro domagał się bułki, a potem na huśtawki, bo młodzież spała w wózku. Do domku wróciliśmy dopiero ok 17.

Matka nadal próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Mogę więcej czasu poświęcić małemu księciu, który od wczoraj nareszcie przewraca się z pleców na brzuch. Pupsko też powoli rwie się do góry, więc pewnie nie miną dwa miesiące, jak młody poraczkuje po tych brudnych podłogach. Matka opróżnia powoli stare szafy, bo nowe meble mogą nadjechać nawet w przyszłym tygodniu. Nieswojo w domu jakoś bez F., ale powtarzam sobie, że zmiany są częścią życia i muszę też myśleć o sobie. Ta żonglerka czasem, która miała miejsce w ostatnich tygodniach, nie służyła ani dzieciom, ani mnie. Na pewne rzeczy nie mam wpływu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz