Jestem szczęśliwą mamą i żonką. Tutaj zapisuję moje życie - częściej lub rzadziej. Jeśli masz ochotę - zapraszam do lektury:)
piątek, 24 czerwca 2011
opowieść laktacyjna część 2
Wzięłam zatem malucha na kolana, wyjęłam cycka i jakoś tak nieporadnie wsadziłam mu go do buzi. Franek - w przeciwieństwie do mnie - wiedział o co chodzi i zaraz zaczął ssać, ale ja nie miałam pojęcia czy jemu coś z tego cyca leci czy nie. Dodam, że moja współlokatorka, która urodziła w noc przed moim porodem, już karmiła bardzo sprawnie, co mnie wpędzało w pewne kompleksy. Trudno znaleźć odpowiednią pozycję do karmienia po cesarce. Na leżąco nie mogłam dać rady, tak bardzo bolał brzuch - praktycznie przewrócenie się z pleców na bok stanowiło wyzwanie. Jedyną możliwą dla mnie pozycją było karmienie na siedząco - siedziałam na łóżku, pod nogami miałam podnóżek, a synka na kolanach. Jeszcze w domu długo karmiłam siedząc lub klęcząc (!) na łóżku. Natomiast po pewnym czasie zaczęłam karmić na leżąco i tak zostało aż do teraz.
Wiedziałam, że ponoć po cesarce pokarm napływa później, więc tym bardziej nie wiedziałam, czy mały ssak coś tam dla siebie wysysa czy nie. A wiadomo, że jak niemowlę głodne, to płacze. Coś nam nie wychodziło. No i właśnie tutaj muszę wygłosić pochwalne peany na cześć wspaniałych położnych z Kliniki Św. Rodziny w Poznaniu. Przy łóżku był taki pilocik i jeśli pacjentka miała jakiś problem, np. chciała środek przeciwbólowy albo nie mogła poradzić sobie z karmieniem, wystarczyło nadusić guziczek i zaraz jak dobry duch pojawiała się siostra, która pomagała (Uczciwość nakazuje mi wyznać, że w jednym z pokojów oddalonych od głównej "lady", za którą siedziały owe siostry nie było tych guzików do przywoływania pomocy. Nie wiem dlaczego, być może chwilowo? Ja miałam ten komfort, że mieszkałam w pokoju dwuosobowym, dokładnie naprzeciwko "lady"). Wracając do położnych. Są wspaniałe. Nawet, gdy nikt nie wzywa ich przez guzik, ale słyszą, że gdzieś niemiłosiernie zawodzi niemowlę, od razu tam zdążają by rozpoznać w czym problem. A tu - proszę - niedoświadczona mama, czyli ja, nie radzi sobie z karmieniem. Dziecię rozkopane z rożka, płacze głodne, a ja nie mogę pozbierać się do kupy. Co robi pomocna siostrzyczka? Bierze dzidzię na przewijak, raz dwa trzy pakuje sprawnie w rożek i pokazuje jak przystawić do piersi. Tu przeżyłam kolejny szok. Oto co zrobiła siostra. Chwyciła brutalnie mój sutek, ścisnęła jak sto pięćdziesiąt i WYCISNĘŁA z niego odrobinę żółtej substancji, tę mityczną siarę:) Potem konkretnie i rzeczowo chwyciła głowę mojego dziecka i na siłę docisnęła go do mojego sutka, a dziecina zaczęła ten nektarek spijać i jakoś poszło! Okazało się, że na drugi dzień po cesarce już mam pokarm! Dla mnie szokiem było to wyciśnięcie i dostawienie dzidzi na siłę, bo żyłam sobie przez całą ciążę w naiwnym przeświadczeniu, że dostawienie dziecka do cycka to rzecz naturalna i prosta: wkładasz dziecku cycusia do buzi i hej. Otóż nie, mama i dzidzia muszą się tego nauczyć, a przynajmniej w naszym przypadku tak właśnie było. Zastanawiam się, co byłoby, gdyby ta siostra nie wycisnęła z mojego cycka tej siary. Była w pokoju obok inna mama, która też miała cesarkę na cztery godziny przede mną. Chyba na trzeci dzień po porodzie jeszcze nie miała pokarmu. No właśnie - nie miała czy po prostu trzeba było konkretnie zadziałać? Ponoć pokarm tworzy się w głowie i może po tym wyciśnięciu u mnie poszło już lawinowo? A ona stresowała się, że nie ma i nie była w stanie "zaskoczyć"? Przyznam że skomplikowane zagadnienia "posiadania" i "nieposiadania" pokarmu są dla mnie nie lada tajemnicą....... cdn.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dziękuję za udział w akcji :)
OdpowiedzUsuńMi położna zrobiła to samo - nadziała bez ogródek Młodego na cyca i dopiero wtedy Młody się rozessał na dobre. A pokarm jest zawsze - jest już i przed urodzeniem - trzeba go tylko umieć "wydobyć" ;)