Jestem szczęśliwą mamą i żonką. Tutaj zapisuję moje życie - częściej lub rzadziej. Jeśli masz ochotę - zapraszam do lektury:)
poniedziałek, 27 czerwca 2011
opowieść laktacyjna część 3
No więc jakoś ruszyło i karmiłam. Mleko leciało ku mojej nieopisanej radości. "Pewnie niedługo czeka Cię nawał" - napisała w smsie koleżanka, a mnie opadł blady strach, bo współlokatorka już miała zastój w piersi... póki co dotarło do mnie, że cycki zaczynają boleć i przydałyby się nakładki silikonowe, więc poprosiłam mężulka, aby w wolnej chwili mi je doniósł. W nakładkach karmiło się ciut lepiej, ale to też błędne koło, bo na nakładce na samym końcu są dziurki, w które dziecię wsysa sutka... ach. Do końca pobytu w szpitalu dziecię nie było dokarmiane sztucznie i to już był pierwszy sukcesik na moim koncie. (W Szpitalu Św. Rodziny trzeba wypisać specjalną zgodę na dokarmianie).
Po powrocie do domu karmiłam tylko w nakładkach i nie czułam wcale symbiozy, nie czułam zespolenia ani bluesa, jedynie baby blues mnie dopadł:))) Pamiętam pierwszą noc w domu. Przekładałam Franka od jednej piersi do drugiej, a on wciąż i wciąż ryczał i chciał ssać! Już w myślach wysyłałam męża do Rossmana po sztuczne mleko, bo wydawało mi się, że ja tego 4,5 kilowego chłopa samym cyckiem nie wykarmię. Po porannej konsultacji z dwoma koleżankami-mamami, które radziły czekać i nie panikować, postanowiłam wyluzować. Dobrze zrobiłam, bo ilość pokarmu dostosowała się do potrzeb dziecięcia, choć mityczny nawał przeszedł niezauważalnie! Po prostu o nie było, dzidzia na bieżąco wszystko zjadła:)
Symbioza przyszła po jakimś czasie, sama. Teraz niewyobrażalne jest dla mnie, że mogłam podczas karmienia słuchać muzyki z pendrive'a albo czytać książkę! A wtedy tak bardzo dłużyły mi się te długie karmienia, bo smykuś mój mały ciągnął każdego cycusia po pół godziny. Mimo że go smyrałam po buźce, masowałam rączki itp., notorycznie miał odlot przy piersi. Śmiałam się, że około 8 karmień na dobę to 8 godzin etatowej pracy:) Później, gdy już zaczął się najadać szybciej, faktycznie zaczęłam kochać i celebrować te nasze wspólne chwile. Najmilej wspominam luty, czyli trzeci miesiąc życia Frania. Jadł już szybko, cyce wygoiły/zahartowały się przez styczeń, a on był już na tyle rozumny, że zerkał mi w oczy podczas karmienia i wydawał różne zabawne dźwięki, na które ja mu odpowiadałam w dziecięcym języku. Przyszła symbioza, radość i harmonia. Pokochałam karmienie. Na początku była to dla mnie ciężka praca, ale z biegiem dni czas karmienia przerodził się w najmilsze i najbardziej wyczekiwane w ciągu dnia chwile... cdn.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
witam :-) jak narazie przeczytałam kilka postów i muszę przyznać, że Twój blog to bardzo ciekawe miejsce :) będę tu często zaglądać!
OdpowiedzUsuńA nawiązując do posta - też karmię piersią i uważam, że jest to jeden z najcudowniejszych momentów w macierzyństwie :-))