piątek, 24 czerwca 2011

opowieść laktacyjna część 1

Mleko Mamy
Od dawna już zamierzam wtrącić swoje trzy grosze w tej kwestii, bo uważam, że akcja zainicjowana przez Hafiję jest świetna, ale zawsze jakoś czasu mi brak by usiąść i popisać na ten temat. Postanowiłam więc opisać wszystko w ratach, bo chciałabym się podzielić ze wszystkimi Mamami i Przyszłymi Mamami niesamowitym doświadczeniem, jakim dla mnie było i wciąż jest karmienie piersią. Ale po kolei.

W ciąży słyszałam o terrorze laktacyjnym, sporo siedziałam w Internecie, a że ciąża przenoszona, to już pod koniec nie wiedziałam co ze sobą robić:) Poznałam wiele opinii na ten temat, byłam na wielu forach i wywnioskowałam, że nie ma co robić sobie presji na karmienie naturalne, bo a nuż nie wyjdzie. Postanowiłam wyluzować.

Poród po dwunastu godzinach walki zakończył się cesarką. To była pierwsza niespodzianka, a po niej następowały po sobie kolejne, związane z karmieniem oczywiście! Nie mogłam od razu przystawić Frania do cyca, bo po cesarce zabrali go na "noworodki" na całą długą samotną noc. Ja leżałam na OIOMie i przez całą noc z emocji spałam tylko dwie godziny. Aparatura chodziła, w głowie pulsowało, szpital żył swoim życiem. Przed południem postawiono mnie na nogi i zawieziono na porodówkę (tak!), gdzie w luksusach czekałam aż zwolni się miejsce na oddziale poporodowyom. Wtedy poprosiłam siostrę czy mogłaby przynieść mi synusia, bo go jeszcze nie widziałam. Po chwili przyniosła zawiniątko i wtedy zrobiłam Franiowi telefonem dwa zdjęcia, które teraz są dla mnie bezcenne, bo dzieki nim mogę powrócić do tamtych niesamowitych chwil:


Malutkie zawiniątko spało sobie obok mnie, a ja patrzyłam sobie na niego, a w głowie miałam tysiąc myśli!!! Że to on, naprawdę on, mój synek, który jeszcze wczoraj był w brzuchu! I że jest taki perfekcyjny, ma rączki, nóżki, nosek i tak sobie zacnie śpi obok, zawinięty w rożek. Że nareszcie go zobaczyłam po tylu miesiącach. Tysiąc myśli miałam w głowie... Miałam też ochotę wziąć go na ręce i przytulić jak rasowa mama, ale Primo - byłam za słaba by się podnieść, Secundo - brakowało mi odwagi, ten maleńki człowiek nieco mnie onieśmielał. Leżałam sobie więc obok niego - taka przyczajona matka-nowicjuszka, co to nie wie z której strony ugryźć temat.. Tu pojawia się kolejna kwestia więzi między mamą a noworodkiem, ale o tym kiedy indziej, bo to temat na osobnego posta.

No więc tak sobie leżałam obok mojego maluszka, ale po jakimś czasie siostra go wzięła (robili jakieś badania), a dla mnie zwolniło się miejsce na oddziale poporodowym, gdzie pozyskałam współlokatorkę Martę. Po jakimś czasie słyszymy: niosą dzieci (charakterystyczny płacz daleko, coraz bliżej). Przynieśli Amelkę mojej współlokatorce, a mi powiedziano: pani synek na razie nie jest głodny i śpi. Powiem szczerze, że nawet odczułam pewną ulgę, bo trudny pierwszy moment dało się odwlec:) Ale po jakimś czasie przyniesiono mi synka.

I tu właśnie zaczyna się moja prawdziwa opowieść o karmieniu. Pytam tę panią, co go przyniosła: czy powinnam go przystawić do piersi? A ona na to, że tak, bo on je rączki. Patrzę na niego - faktycznie wcina łapki. No i leży ta mała istotka w rożku, taka mała i bezbronna, czeka na mnie - na MATKĘ KARMICIELKĘ - a ja nie wiem od czego zacząć i jak się za to zabrać, mimo że chodziłam do szkoły rodzenia i poznałam temat, przynajmniej teoretycznie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz