Ciepła, miła niedziela na wsi. Maleństwo dziwięciokilowe śpi, ale lada chwila zbudzi się głodne jak wilk. Dziadkowie wybyli, ojciec zaległ na tapczanie, a ja klecę szybkiego posta i spieszę donieść, że w pracy nie jest źle. Tego pierwszego, długiego dnia nawet nie miałam czasu na tęsknotę, bo trzeba było dzieciaki zająć i zagadać. Dopiero gdy wróciłam, z radością przytuliłam moje Słoneczko. Do końca roku szkolnego blisko, dziecię rośnie jak na drożdżach, powoli siada już sobie ładnie i pomyśleć, że kiedyś ktokolwiek miał zastrzeżenia co do jego prawidłowego rozwoju! (mowa o pani z poradni na ul Świt w Poznaniu - ostrzegam wszystkie mamy). Gdy Maluch wstanie i zje obiadek, to pojedziemy sobie na spacerek i tak mija nam połowa mężowskiego urlopu... A tak w ogóle to mój mąż sprawił mi niedawno wspaniały prezent
Tej książki Jane Green jeszcze nie czytałam. Obawiam się też, że niezbyt szybko się za nią zabiorę. Jeszcze w kolejce czeka na mnie "Bookends" jej autorstwa. Wspaniale, że jeszcze tyle książek jest do przeczytania! Przerażające, że czas tak szybko płynie i nie mam na to czasu! Anyway, thank you Mężulku!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz