sobota, 8 czerwca 2013

mąż gotuje

Jak mój mąż gotuje, to ja wymiękam. Zdarza się to jedynie w weekendy lub święta, gdy jesteśmy w domku i nigdzie nie wyjeżdżamy, czyli dość rzadko. Ale ja wtedy naprawdę wymiękam. Obiady przygotowywane przeze mnie na co dzień mają tę zaletę, że robię je szybko i składają się przeważnie z trzech składników: baza (pyry, kasze wszelkiego rodzaju, ryż, kluchy lub makaron), warzywko (surówka lub cosik z mrożonki) i część trzecia do wyboru (dla mnie i F. mięsko, dla męża jajo lub jakiś tam wegetariański kotlet).
Czasami jest po prostu jakiś gulasz warzywny z mięsem (mąż wydłubuje) albo bez. Często zupa na pierwsze danie. Zupa zawsze gęsta i zawiesista, bo takie lubimy. Czasami jest jakaś wielka improwizacja pod tytułem "co tam mam w zamrażalniku i w puszkach". Zasadniczo jeśli są pomidory i fasola w puszce, to zawsze coś upichcić się da. Gotuję codziennie rano lub dzień wcześniej, bo o 10:00 obiad wyjeżdża z mężem do pracy. Często baza jest ta sama przez dwa dni - takie życie. Jemy zdrowo, bez vegety, kostek rosołowych, kucharków, sztucznych sosów do mięs i sałatek i innych badziewi. Pyry są u nas na obiad raz w tygodniu, a nie jak w większości wielkopolskich domów co drugi dzień lub nawet codziennie. Kochamy ciemny ryż i kaszę gryczaną. Czasami, gdy ktoś się dowiaduje, że mój ukochany jest niemięsożerny, pada sakramentalne pytanie: to co ty mu gotujesz??? Fiksacja wielkopolska na tle schabowego z pyrami i surówką:) Prawda jest taka, że dzięki niemięsnemu mężowi jestem zmuszona do kreatywności i sama jem zdrowo. Mięso co drugi-trzeci dzień. Jeśli jem mięso na śniadanie, to raczej nie jem już na obiad. Jeśli jem na obiad, to jem bezmięsne kolacje i śniadania. Może teraz, w ciąży, te proporcje się ciut zmieniły, bo mam po prostu apetyt na mięso i je jem, ale ogólnie jakoś tak od mięsa odwykłam i dobrze mi z tym. Zdaje się, że zostałam fleksitarianką. Zresztą jak myślę o tych nafaszerowanych antybiotykami kurczakach.... bleeeeeee. 

No, ale do rzeczy, bo ja tu o swojej kuchni piszę, a miało być o mężowym gotowaniu. Gdy on staje przy płycie indukcyjnej, jest inaczej, kreatywnie, przeważnie zapiekankowo i oczywiście - wegetariańsko. Zawsze jest jakiś przepisik z internetu, zawsze jest pysznie i nowatorsko. Dziś zaserwował nam omlet z piekarnika. Przepis na to cudo znajduje się TU. Mieliśmy jeszcze ciut świeżego szpinaku z ogródka mojej babuni (z mrożonego by chyba to nie wyszło), ekojaja od dziadkowych kurek, no i pyry ze wsi:) Wyszło pyszne, przepyszne cudo, choć musiało siedzieć w piekarniku ciut dłużej niż podaje przepis i w wyższej temperaturze, ale to już chyba specyfika naszego piekarnika, że zawsze trzeba mu podkręcić temperaturę na wyższą, niż podaje przepis. Przepyszne. Myślę, że mięsożerni mogą spokojnie wkroić sobie do tej zapiekanki kawałki szynki, wędzonego boczku tudzież jakieś kiełbasy (osobiście polecam śląską, choć nie masz to jak boczek). Ja miałam wolne od gotowania, bo choć lubię gotować, to jeszcze bardziej lubię, jak ktoś gotuje dla mnie :P W nocy jakieś napite łebki darły się pod naszym blokiem, a do tego łapały mnie skurcze w łydkach i jak się obudziłam po piątej, tak zasnęłam ok siódmej dopiero i to na godzinkę tylko. Trzeba powoli przyzwyczajać się do nieprzespanych nocy:)

Po obiadku ja zaserwowałam deser - kaloryczna rozpusta: lody z bitą śmietaną, bo trochę trzydziestki zostało od zapiekanki. Mmmm... Teraz chłopcy budują z klocków, a ja właśnie skończyłam kawkę i klecę posta owegoż, a za moimi plecami szaro, burzowo i deszczowo. Mieliśmy jeszcze w planach dziś plener, zobaczymy czy pogoda nam na to pozwoli. Chłopacy moi kochani dziś od rana byli na rowerze i zrobili ponad 20 km. A oto fotograficzny plon ich wyprawy:







PS
F. przytula się do mnie: kochana mama!
Ja: dziękuję.
F: Dziękuję że jest mama kochana, bardzo się cieszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz