wtorek, 25 czerwca 2013

rozważania "przed"

Paskudztwo pogodowe za oknem dziś przez dzień cały. Norrrmalnie myślałam, ze oszaleję. Ok. 5 rano obudził mnie ulewny deszcz, który tak trwał sobie przez calutki dzień. Ok 11:30 byłam już kompletnie nieprzytomna, więc zaległam na kanapie i spędziłam godzinę, przysypiając na zmianę i gadając z F. Ok. 14 udało mi się położyć smykacza spać i zapadłam w letarg aż do 16:30. Teraz już marzę o łóżku, a mały z tatą na spacerze i zakupach. Wciąż pada:(


Moja koleżanka (6 tygodni do przodu względem mnie) urodziła wczoraj chłopczyka o wadze niecałe 3 kg. Na 3 tygodnie przed terminem, więc w sumie nie jest źle. Zazdroszczę jej, że już ma malucha przy sobie, no i tego ekspresowego porodu - 2 godziny i bez nacięcia! Jednocześnie sama czuję, że nie jestem jeszcze gotowa. Śniło mi si ostatnio, że poszłam do szpitala i miałam mieć cesarkę od razu, w 32. tygodniu. A w domu nic nie było przygotowane, opieka dla F. niezałatwiona, ciuszki niepoprane, sypialnia nieprzemeblowana... I tak właśnie jest - na razie wciąż wydaje nam się, że mamy jeszcze dużo czasu, no bo na starszego tak długo się naczekaliśmy, a przecież niekoniecznie M. musi się tak ociągać z przyjściem na ten świat jak jego starszy brat. Chyba gdy znów wyjdzie słonko, zabiorę się za pranie i szykowanie ciuszków. Kupiłam ostatnio w Auchan dwa małe bodziaki z krótkim rękawem i jakiś taki kaftanik czy cuś. No i smoka kupiłam:) Na razie jednego... Całą resztę mam po F., a najwyżej mąż będzie latał i kupował co tam trzeba. 

Zastanawiam się, czy będę potrafiła obsługiwać noworodka - jak się to robi??? Zapomniało mi się dokumentnie, ale liczę, że instynkt podpowie swoje. Muszę ściągnąć od znajomej moją chustę do noszenia, chociaż nie wiem, czy będę nosić. Przy F. tak bolał mnie brzuch, że nosić nie dawałam rady. No i kluczowe pytanie: czy dzidzi będzie znowu duże? Czy będzie cesarka? A może poród siłami? Czy bardzo się nacierpię? A jak mój starszak da sobie beze mnie radę, jak pójdę do szpitala? Cały czas wydawało mi się, że zanim urodzi się M., F. dorośnie, będzie mniej mamolubny, sama nie wiem co. Tymczasem mój misiek wisi na mnie dzień i noc, tuli się dzień i noc, zasypiać bez mamy nie chce, choć rok lub pół roku temu zasypiał z tatą. Pierwsze słowa rano? Mama, do mamy. Urocze, słodkie, kocham to i uwielbiam się z nim tulić. Za dwa miesiące będę jednak musiała dzielić to tulenie na dwoje. Nie chcę, żeby poczuł się odrzucony.

No i co z tą damn fucking pieluchą? Znowu w zeszłym tygodniu nasz synek latał bez pieluchy i znowu zero postępów. Nie czuje bluesa, nie chce. Widzę stres w jego oczach. Póki co pielucha wróciła na tyłek, bo zimno, ale jak słońce zaświeci, to wracamy do gaci... Same znaki zapytania, rzekłabym. Byle tylko maluszek urodził się zdrowy, a resztę jakoś się ogarnie. Chyba żadna matka nie pragnie więcej niż zdrowie dla swoich dzieci. Mniejsza o zamieszanie, mniejsza o cierpienie, byle już być w domku z dzidzią.

F. odmawia picia mleka, które wcześniej kochał. Potrafił wydoić litr dziennie, a teraz odmawia. Mam nadzieję, że to chwilowe widzimisię, bo nie wyobrażam sobie inaczej... I to by było na tyle.

Na koniec - Michael. Dziś 4. rocznica jego odejścia. Pamiętam ten dzień: było gorąco, wynajmowaliśmy pokój, mąż wchodzi do pokoju i mówi: Nie zgadniesz kto umarł. To było na kilka dni przed naszym ślubem. Michael to dla mnie bezwarunkowy geniusz, artysta największy w wielkich. Żałuję, że nigdy nie byłam na jego koncercie. Za smarkata byłam. On był dokładnie w wieku moich rodziców. Jako dzieciak zasłuchiwałam się w takie przeboje, jak "Liberian Girl", "Bad", "Billy Jean" czy "Beat it". A później "They Don't Care Abou Us", "Earth Song"...

A oto jedna z moich ukochanych piosenek Mikiego: "Ben". Spójrzcie na tę słodką buzię chłopca, którym Mikie pozostał w środku na zawsze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz