Niedziela - kolejny upalny dzień. Pojechałam z rodzicami i ich znajomą do Wielkopolskiego Parku. Tam się trochę ochłodziliśmy, bo w lesie było parę stopni mniej. Potem skoczyłam z nimi jeszcze do galerii, gdzie weszłam w posiadanie butków, w których podkochiwałam się od dawna. Nie wiem, czy słowo "butki" pasuje do subtelnego rozmiaru 41, który noszę:), ale są cudne. Mam słabość do fioletu i uwielbiam wszystko, co się japonkami zowie lub je przypomina. A już najbardziej podoba mi się połączenie pełnego buta i japonka. Kocham buty i gdyby finanse mi pozwalały, miałabym ich kilka tysięcy par - jak Celine Dion. Buty i torebki....:) W czasie mojego toczenia się po galerii młody był z tatą na placu zabaw, gdzie "wypluł czkawkę" (genialne, czyż nie???), czyli po prostu zerzygał się od tego upału, mieszaniny podgryzanych przekąsek i huśtania. Na szczęście nic więcej się nie działo, bo już zastanawiałam się, czy to nie jakiś upalny rota...
Poniedziałek - od rana na zachętę ciut chłodniej, ale to tylko pozory. Młody z babcią, a ja dowieziona przez dziadka klimatyzowanym autem na wizytę do lekarza. Młodsza pociecha w normie wagowej - ponoć nie wielkolud. Słyszałam bicie serca:))) Dojechała też ciocia K. - kuzynka męża, która będzie tu do weekendu i mam w niej wielką pomoc.
Dziś w nocy lało, a rano było zimno. Wczoraj w domu 27 stopni - nasz rekord. Teraz siedzę sama (młody z ciocią na huśtawkach) i wietrzę. Udało mi się zbić temperaturę w chacie do 23 stopni - wow!!! Niestety słońce znów się pokazuje....
Jutro od rana jadę do szpitala na badania. Jesteśmy bez auta (przegląd), ale dziś śpi u nas mój kochany szwagier i on od rana podrzuci mnie do P-nia. F. będzie z ciocią. Zobaczymy, czy i tym razem tyle się naczekam w izbie przyjęć. Muszę uzbroić się w cierpliwość i żarcie. Ostatnio liczyłam, że dostanę szpitalny obiad, ale niestety mnie ominął. Leżałam co prawda podłączona do ktg w komfortowej sali porodowej, ale tam posiłek nie wjechał:))) Coś za coś.
Dziś może w końcu spakuję torbę do szpitala...

















