wtorek, 30 lipca 2013

po weekendzie

Weekend koszmarnie upalny. Sobota na weselu. Było chyba między 35 a 40 stopni. W kościele wspaniały młody ksiądz i pięknie poprowadzona ceremonia. Najlepsze weselne kazanie, jakie słyszałam. Impreza w lokalu na szczęście klimatyzowanym, ale i tak było duszno - zwłaszcza na parkiecie. DJ puszczał takie hity, że ciągałam męża na parkiet, ale w pewnym momencie czułam, że przegięłam i zaraz wymięknę... Siadłam i już tak siedziałam. Potem zatańczyliśmy jeszcze ze dwa wolne przytulańce i ok 23 zaczęłam odpływać... Ostatecznie zmyliśmy się po północy, a o 1:30 już leżałam w łózku obok mojego Misia, który dzielnie spisywał się bez rodziców, wykąpany i uśpiony przez babcię. Babcia zrobiła mu na balkonie dwa jeziora w miskach z łazienki, a w pokoju na dywanie miał plażę. Nauczyła go też śpiewać do mikrofonu ("miklofelki") piosenkę, a sama biła mu brawo. Na weselu mieliśmy doborowe towarzystwo, więc było z kim pogadać. Mąż spotkał znajomego z placu zabaw - on i jego żona to praktycznie nasi sąsiedzi. Mi się gadka bardzo kleiła z jego żoną - wspaniałą i wrażliwą osobą. Czuję, że ta znajomość jeszcze się rozwinie i liczę na to. Do domu wracaliśmy razem. Moja sukienka spisała się na medal. Kupiona prawie miesiąc temu, pomieściła moje całkiem już spore brzuszysko. A to wcale nie jest kieca ciążowa! Żeby było śmieszniej, w niedzielę w galerii spotkałam znajomą w tej samej kiecce:)

Niedziela - kolejny upalny dzień. Pojechałam z rodzicami i ich znajomą do Wielkopolskiego Parku. Tam się trochę ochłodziliśmy, bo w lesie było parę stopni mniej. Potem skoczyłam z nimi jeszcze do galerii, gdzie weszłam w posiadanie butków, w których podkochiwałam się od dawna. Nie wiem, czy słowo "butki" pasuje do subtelnego rozmiaru 41, który noszę:), ale są cudne. Mam słabość do fioletu i uwielbiam wszystko, co się japonkami zowie lub je przypomina. A już najbardziej podoba mi się połączenie pełnego buta i japonka. Kocham buty i gdyby finanse mi pozwalały, miałabym ich kilka tysięcy par - jak Celine Dion. Buty i torebki....:) W czasie mojego toczenia się po galerii młody był z tatą na placu zabaw, gdzie "wypluł czkawkę" (genialne, czyż nie???), czyli po prostu zerzygał się od tego upału, mieszaniny podgryzanych przekąsek i huśtania. Na szczęście nic więcej się nie działo, bo już zastanawiałam się, czy to nie jakiś upalny rota...

Poniedziałek - od rana na zachętę ciut chłodniej, ale to tylko pozory. Młody z babcią, a ja dowieziona przez dziadka klimatyzowanym autem na wizytę do lekarza. Młodsza pociecha w normie wagowej - ponoć nie wielkolud. Słyszałam bicie serca:))) Dojechała też ciocia K. - kuzynka męża, która będzie tu do weekendu i mam w niej wielką pomoc.

Dziś w nocy lało, a rano było zimno. Wczoraj w domu 27 stopni - nasz rekord. Teraz siedzę sama (młody z ciocią na huśtawkach) i wietrzę. Udało mi się zbić temperaturę w chacie do 23 stopni - wow!!! Niestety słońce znów się pokazuje....

Jutro od rana jadę do szpitala na badania. Jesteśmy bez auta (przegląd), ale dziś śpi u nas mój kochany szwagier i on od rana podrzuci mnie do P-nia. F. będzie z ciocią. Zobaczymy, czy i tym razem tyle się naczekam w izbie przyjęć. Muszę uzbroić się w cierpliwość i żarcie. Ostatnio liczyłam, że dostanę szpitalny obiad, ale niestety mnie ominął. Leżałam co prawda podłączona do ktg w komfortowej sali porodowej, ale tam posiłek nie wjechał:))) Coś za coś.

Dziś może w końcu spakuję torbę do szpitala...

1 komentarz:

  1. Butki przepiękne:D U nas też gorąco...myślałam,że w nocy będzie burza,ale tylko trochę powiało i pobłyskało ;( Myślałam,że już spakowana jesteś! Pakuj tą torbę szybko,szybko!

    OdpowiedzUsuń