Czasami tracę ducha i karcę siebie z to, że wieczorami padam na pysk i nie mam na nic siły. Wtedy mówię sobie, że są mamy, których dzieci są chore na ciężkie nieuleczalne choroby i każdy ich dzień to walka o przetrwanie, bez większej nadziei na to, że będzie lepiej! Czym są w porównaniu z ich problemami moje niepozmywane od wczoraj gary czy kaszel Frania!
Mam wspaniałego męża. Nigdy nie usłyszałam od niego złego słowa z powodu mojego częstego niewyrabiania się. Wczoraj gdy przyjechał, po prostu wykąpał małego, zrobił zakupy, powiesił pranie i wytarł podłogi. Pewne czynności są czasami dla mnie samej awykonalne - moje dziecię od jakiegoś miesiąca ma już lęk separacyjny i nie mogę zostawić go samego nawet na chwilę. Z jednej strony obecność tego lęku wskazuje na to, że Mały dobrze się rozwija, co mnie cieszy nieopisanie. Z drugiej - dochodzi do absurdalnych sytuacji, że biorę go w nosidle do kibla, aby móc w spokoju posiedzieć na sedesie! Do tego w kuchni na podłodze za bardzo nie chce siedzieć, a wysokiego krzesła wciąż nie odebraliśmy z braku czasu i okazji. Mam nadzieję, że to nstąpi na dniach, bo jego brak daje mi się bardzo we znaki.
Dziecko podłogowe, którym od dzisiaj jest mój synek-maruda, właśnie leży na podłodze i przynajmniej nie ma ryzyka, że zleci, pełzając namiętnie do tyłu. Zrobiłam mu fantastyczne legowisko z wełnianych pościeli i koca, a na nim wszystkie jego zabawki. Dotychczas zalegał ze mną na naszym wielkim tapczanie, który zajmuje większą część pokoju. Teraz go złożyłam i już.
PS Franio zapadł właśnie w drzemkę. Lecę do kuchni pozmywać choć trochę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz